poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Rozdział 4



 - Nareszcie jesteście. Długo kazaliście na siebie czekać – rozległ się głos, a spojrzenia wszystkich siedzących ze zbaraniałymi minami na trawie ludzi powędrowały w kierunku jego źródła. Źródłem okazał się niski, pomarszczony i siwiuteńki mężczyzna, siedzący w bujanym fotelu przy chatce, w ustach trzymał drewnianą fajkę. - Witajcie w Mistyi. Moje imię brzmi Oren i to ja was tu wezwałem. Od dzisiaj jestem waszym mentorem, który pomoże wam w wypełnieniu waszej misji.
Mentor. Doskonale. Zaraz usłyszą - był tego pewien, bo widział zbyt wiele filmów na ten temat, aby nie wiedzieć - jak to świat znajduje się w niebezpieczeństwie i oni są jedynymi, którzy mogą coś z tym zrobić. Uśmiech, który zabłąkał się na jego ustach, poszerzył się momentalnie, kiedy odruchowo spojrzał na Federico, którego mina wyrażała tylko jedną myśl: to nie dzieje się naprawdę
- Jakiej misji? – Tylko twardziel zachował odpowiednią dawkę zimnej krwi i rozsądku, by zadać to pytanie na głos.
Staruszek jednak wcale nie kwapił się do odpowiedzi. Spoglądał na wszystkich obecnych bez słowa, wypuszczając z ust kłąbki dymu. Ubrany w dziwne, starodawne ubrania sprawiał surrealistyczne wrażenie, tak jakby niewystarczająco surrealistyczne było to, że nagle znaleźli się na środku łąki.
- Skoro tu jesteście, to domyślam się, że każde z was posiada kryształ i w miarę zdaje sobie sprawę z faktu, że jesteście posiadaczami niezwykłej mocy.
Luis parsknął śmiechem. W miarę sobie zdawał.
 - Cała wasza moc i wszystkie siedem kryształów należało kiedyś do mojej siostry Nityi. Dostała je od naszego ojca Artymosa, w ramach pomocy w walce przeciwko złu. Jednak zło zbyt mocno wkradło się w serca ludzi i doprowadziło ją do zagłady. Wysłałem kryształy w świat, by znalazły godnych posiadaczy i oto jesteście.
To nawet więcej niż się spodziewał. Brzmiało nie jak film, a bardziej jak legendy, których jako mały i nie-znowu-taki-mały dzieciak nasłuchał się w życiu całkiem sporo i które przecież zwykle nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Tak przynajmniej podpowiadał rozsądek, nauczyciel fizyki i jego ojciec.
- Nie żyje – powiedział Oren najzwyczajniej w świecie, zbijając tym samym z tropu ładną szatynkę, która najwyraźniej zadała jakieś pytanie, którego Luis nie usłyszał.
- Kto nie żyje? – zapytał szeptem. Jego siostra, brzmiała bezgłośna odpowiedź Federico.
Po dłuższej chwili starzec wstał z bujanego fotela i westchnął ciężko.
– Ale opowiem wam o tym i wielu innych rzeczach później – stwierdził z dziwnym zmęczeniem. - Na razie powinniście się rozgościć i zrobić ze sobą porządek.
Powoli skierował się do swojej chatki, nakazując gestem, by wszyscy udali się za nim. Luis i Federico zerknęli na niewielkich rozmiarów budynek, po czym ze zdziwieniem popatrzyli po sobie i bez słowa ruszyli za mężczyzną. Weszli do środka i zobaczyli jak staruszek odgarnia na bok skórę niedźwiedzia leżącą na podłodze, odsłaniając ukrytą klapę. Podniósł ją bez wysiłku i, wciąż uporczywie milcząc, zszedł schodami na dół. Nie zastanawiając się nawet pół sekundy i nie czekając na nikogo, Luis ruszył w ślad za nim, po piętach deptał mu Federico. Na dole zobaczyli słabo oświetlone korytarze i całe mnóstwo zamkniętych drzwi. W powietrzu unosił się ledwo wyczuwalny zapach wilgoci.
- Macie tutaj mnóstwo pokoi. Każdy znajdzie coś dla siebie – odezwał się Oren tonem przewodnika, kiedy wszyscy już byli na dole. –  Jeśli drzwi są zamknięte, to oznacza, że jest to moje prywatne pomieszczenie, do którego macie kategoryczny zakaz wejścia – dorzucił ostrzegawczo.
Prowadził ich długimi korytarzami, które teraz zdawały się im wręcz labiryntem, aż w końcu doszli do dużych, dębowych drzwi. Oren otworzył je i wszyscy weszli do przestronnego, całkiem przyjemnego pomieszczenia z ławami, stołem, kominkiem i dość sporą skrzynią, z której mężczyzna zaczął wyciągać ubrania i podawać je zgromadzonym.
Przezornie postanowili zająć pokój przy kuchni. Dwa łóżka, szafa, stolik, na stoliku biała świeczka. Federico podszedł do łóżka po prawej i rzucił na nie otrzymane ubrania, lnianą koszulę i spodnie, i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nie bez słowa, tak jakby miał nadzieję na znalezienie odpowiedzi w kawałku materiału. W gruncie rzeczy nie miał pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Próbował ułożyć sobie w głowie tę historię, ale każde rozwiązanie zmuszony był odrzucić jako brzmiące zbyt nieprawdopodobnie. To znaczy, będąc ze sobą w stu procentach szczerym, zmuszony byłby odrzucić. Kiedyś. Kiedyś, kiedy jego najlepszy przyjaciel nie potrafił zasklepiać ran, a woda wcale nie chciała się go słuchać. Teraz, choć miał taką ochotę, nie był w stanie wykluczyć niczego i myśli, pod wpływem których kiedyś drwiąco by się roześmiał, teraz z uporem powracały, jawiąc się jako rzeczywistość.
Odwrócił się. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Luisa, by wiedzieć, a w sytuacji w której właśnie się znajdowali nie było to nic niezwykłego, że coś go dręczy.
- Co jest? – zapytał.
Luis przez chwilę milczał wpatrując się w podłogę, tak jakby nie wiedział co powiedzieć, albo - co bardziej prawdopodobne - tak jakby było za dużo rzeczy które chciał powiedzieć. W końcu podniósł wzrok, a jego przyjaciel bezwiednie zacisnął dłoń w pięść napotkawszy spojrzenie zagubionego dzieciaka, spojrzenie będące cieniem tego, które kiedyś widywał zdecydowanie zbyt często i którego miał nadzieję już nigdy więcej nie oglądać.
- Gdzie my jesteśmy?
Federico westchnął ciężko i usiadł na swoim łóżku.
- Chciałbym to wiedzieć, mój mały Posejdonie. Mój telefon padł. Bez powodu. Zerkając na nasze wdzianka i biorąc pod uwagę, że nic mnie już nie zaskoczy… – Zamilkł i podszedł do okna, by za nie wyjrzeć. Porośnięta trawą polana i ledwo dostrzegalna ścieżka prowadząca do lasu przywiodła mu na myśl baśń o Czerwonym Kapturku. Ciekawe tylko jakiego typu wilki mają się pojawić w ich historii. Zastukał paznokciem o parapet. - Przenieśliśmy się w czasie.
Luis spojrzał na niego z powagą. Federico zawsze był jego głosem rozsądku. Co robić, kiedy głos rozsądku przestaje brzmieć rozsądnie? A może wcale nie przestaje? Mimo wszystko spodziewał się (a może miał nadzieję?) usłyszeć coś zgoła innego, coś bardziej logicznego i dającego się ogarnąć umysłem. Tajny program rządowy albo program telewizyjny z ukrytymi kamerami.
- Poważnie?
Federico wzruszył ramionami i odwrócił się twarzą do przyjaciela.
- Z naukowego punktu widzenia jest to równie niemożliwe jak podgrzewanie wody siłą woli.
Luis westchnął ciężko. Zamiast odpowiedzi, mnożyły się pytania. Już nawet nie był pewien czy chciał się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
- Twój telefon padł?
- Kompletnie.
- Ja w ogóle nie mam swoich rzeczy. Odzyskamy je?
- Nie sądzę.
- Nie mam jak się skonta...
Nie musiał nawet kończyć.
- Znajdziemy sposób.
Luis pokiwał głową i znów zamilkł. Potarł dłońmi twarz, po czym spojrzał na przyjaciela.
- Cokolwiek tu robimy… To chyba poważne – powiedział, nie umiejąc nawet ubrać w słowa swoich obaw, nie do końca tego chcąc. Nie musiał. Federico znał go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co właśnie zostało powiedziane. Usiadł obok niego i złapał go za rękę.
- Ten cały Oren nie wygląda na kogoś, kto nie wie co robi, ok? – powiedział, starając się włożyć w te słowa tyle przekonania, ile tylko było go stać. –  Skoro to my tu jesteśmy, to znaczy że nie ma nikogo, kto zrobiłby to lepiej.
Luis zakrył drugą dłonią jego rękę i w końcu się uśmiechnął.
- Pewnie.

Byli właśnie w trakcie zwiedzania chaty, czy też jej podziemi, kiedy usłyszeli jakieś zamieszanie i głos zwołujący wszystkich, by zebrali się na zewnątrz. Z pewnym ociąganiem opuścili pokój pełen dziwnych medykamentów, a kiedy wyszli z chaty, ze zdziwieniem spostrzegli, że zapadł wieczór.
Ludzie zebrali się przy niewielkim ognisku, Oren siedział na honorowym miejscu.
- Ach, jak miło posiedzieć sobie przy ogniu – rzekł beztrosko i wyciągnął dłonie nad płomieniem, by je ogrzać. – To mi przypomina pożar miasta w 649 roku – zaczął wspominać. Na moment pogrążył się w zadumie, a Federico ze zdziwieniem zanotował cień delikatnego uśmiechu na jego ustach.
Rzeczywiście, to musiało być wspaniałe wspomnienie.
Luis z niecierpliwością skubał źdźbło trawy. Nadszedł moment na który czekał od tak dawna i wzbierała w nim niecierpliwość. Czuł, że starszy pan ma do opowiedzenia niezwykłą historię, a on zawsze lubił niezwykłe historie. Jeżeli dodatkowo ta historia miała wyjaśniać wszystko, co się z nim działo i w co właściwie został wplątany, tym bardziej nie mógł się jej doczekać. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy odezwała się Róisín.
- A mi przypomina o uciążliwych zdolnościach, które wszyscy mamy – sarknęła i odsunęła się od swojego przyjaciela, który szturchnął ją lekko w ramach upomnienia. – Wydaje mi się, że nikt nas tu nie ściągnął na wspominki przy ognisku, więc przejdźmy do rzeczy – dodała lodowatym tonem.
- Urocza – mruknął z sarkazmem gdzieś koło jego ucha Federico, a Luis uśmiechnął się szeroko.
- Absolutnie.
- No tak, czas na opowieść – zreflektował się Oren. –  To może najpierw opowiem wam o Nityi? Albo lepiej zacznę od samego początku, od ojca – zastanowił się, a Luis poczuł przyjemny przypływ ciekawości i ekscytacji, które odczuwał zawsze wtedy, kiedy zbierali się przy ognisku po to, aby posłuchać indiańskich opowieści dziadków Federico. – W czasach kiedy świat dopiero miał się narodzić istniały tylko dwie moce, dwie istoty, od których wszystko wzięło swój początek. Jedną z tych istot był ojciec mój i Nityi - Artymos, natomiast druga moc została obleczona w ciało Sanayi. I tak jak nasz pan ojciec był narzędziem dobra, tak Sanaya utożsamiała wszystko to, co złe. Uzupełniali się wzajemnie i istnieli dzięki sobie, gdyż tak jak nie może być światła bez ciemności, tak nie istnieje dobro bez zła. Artymos stworzył tą część świata która wydaje wam się dobra i piękna, natomiast dzięki Sanayi ludzie poznają smak cierpienia, strach i ciemność, ale także morderstwo czy gwałt. Ja i Nitya byliśmy dziećmi Artymosa, stworzonymi po to, by pomagać naszemu Panu ojcu w jego dążeniach. Zapytacie pewnie jakież były jego plany? Cóż, był wizjonerem - chciał stworzyć utopię, świat nie skażony złem. Z perspektywy czasu dostrzegam w jego działaniach pewien absurd... Ale teraz jest już to nieważne. Nitya została Panią Żywiołów, siedmiu mocy, które reprezentowały kryształy. Jednak Sanaya nie pozostała bierna. Wydała na świat swojego potomka Karainela. Zarówno on jak i jego matka chcieli pogrążyć świat w ciemności. Największej ciemności jaką możecie sobie wyobrazić - w mroku, tkwiącym w ludzkich sercach. Kiedy mój ojciec stwarzał bowiem człowieka, Sanaya w jego sercu ukryła okruch zła. Zauważyliśmy ten okruch, kiedy ludzie po raz pierwszy popełnili zbrodnię. Jednak stał się on częścią ludzkiej natury, niemożliwą do usunięcia. Karainel walczył z nami przez tysiąclecia, raz po raz atakując, a jednak mi i Nityi udawało się wspólnie odeprzeć jego atak, choć okruszyna ciemności w ludzkich sercach rosła w siłę. W końcu u niektórych była na tyle wielka, że ośmielili się podnieść rękę na córkę ich Stwórcy. Nie rozumieli że Nitya chroni ich przed nimi samymi, zaczął więc ogarniać ich strach, uczucie stworzone przez Sanayę. Zamordowali więc Nityę... Może jesteśmy wieczni, ale nie nieśmiertelni. Starzejemy się i chociaż żyję już tysiące lat, pamiętam narodziny skał, które dzisiaj są już szczytami gór, to jestem śmiertelny. Tak jak i śmiertelna była Nitya...
Oren zasępił się, a Luis ani myślał go pośpieszać. Choć cała ta historia – z której chłonął łapczywie każde słowo – brzmiała zbyt nieprawdopodobnie i w pewien sposób negowała wszystko, w co do tej pory wierzył, to była ona jedyną prawdą, która została mu zaproponowana. A on w dziwny, a jednocześnie zupełnie naturalny sposób ją zaakceptował. Tak jakby od początku wiedział o wszystkim i potrzebował jedynie przypomnienia. Nadal jednak czekał na ciąg dalszy, bo wciąż nie wiedział co on miałby zrobić, jaka była rola przeznaczona jemu. Bogowie tworzący świat, dobro i zło - czego mogli od niego oczekiwać? Był w końcu tylko człowiekiem.
- Nitya była Panią Żywiołów zaklętych w kryształy, dlaczego więc kryształy nie zginęły wraz z nią , tylko znalazły się w naszych czasach i w naszym posiadaniu? – zapytał twardziel, a jego mina nie zdradzała niczego, a już na pewno nie rozterek podobnych do tych, które odczuwał Luis. Wyglądał na typ człowieka, który napotkawszy problem od razu go rozwiązują, a znajdując się w nowej sytuacji, potrafią się do niej doskonale dostosować.
- Dzięki mnie. Kiedy Nitya zginęła pozostały po niej kryształy. Siedem kryształów będących zaklętymi mocami żywiołów: ognia, wody, ziemi, wiatru, umysłu, ciała i energii. Wysłałem je w któryś ze światów, by odnalazły godnych siebie właścicieli i sprowadziły ich w miejsce, które w ich, w waszym świecie, odpowiadało miejscu, w którym zginęła Nitya i w którym narodziły się kryształy. Sprowadziłem was tutaj.
- Gdzie właściwie znajduje się to tutaj? – drążył twardziel.
- Nie powiedziałem wam, gdzie jesteście? Wybaczcie nieuwagę staruszka – odparł Oren. - Witajcie w Mistyi, stolicy Anani. Jest rok 1354.
Luis bezwiednie rozdziawił usta.
- Który? - wyjąkał z niedowierzaniem. Niedowierzaniem spowodowanym nie tyle zaskoczeniem nowością tego stwierdzenia, a tym, że Federico tak bardzo miał rację. Zerknął na niego. Cóż, Federico zawsze ma rację. Zazwyczaj. Często.
- 1354 - powtórzył Oren z niezmąconym spokojem, który nie udzielił się nikomu.
- Czyli ludzie nie mają pojęcia o istnieniu Ameryk – mruknął Luis, a Federico kiwnął głową.
- A Ziemia wciąż jest płaska.
- Cudnie.
- Średniowiecze?! – zawołała nagle ze wzburzeniem Róisín, a oni spojrzeli na nią z zaskoczeniem. – Nie jestem stworzona do życia w Średniowieczu. Jest jakiś powód, dla którego urodziłam się w XX wieku .
- Aż dziwne, ale pierwszy raz się zgadzam z Róisín - mruknęła jedna z bliźniaczek, ta żwawsza.
Luis uniósł brwi i uśmiechnął się lekko, prawie niedostrzegalnie i wymienił szybkie spojrzenie z Federico, który zareagował na słowa dziewczyny w podobny sposób. Czyżby już pojawiały się między nimi jakieś napięcia? Kobiety...
- Nie przesadzaj Róisín - odezwał się nagle blondwłosy dzieciak, a Luis powinszował mu w duchu tej pewności siebie, która pozwala mu zwracać się do niej w ten sposób. A może po prostu nie był świadomy tego, że w każdej chwili jego nogawka może zająć się ogniem? W każdym razie zapowiadało się zabawnie. - Tak naprawdę nikt z nas nie wie jak się tutaj odnaleźć, więc nie jesteś jedyna.
Trochę zaskakująco, lecz szczęśliwie dla niego, dziewczyna niczego mu nie przypiekła ani nie odgryzła mu głowy, ograniczyła się jedynie do nieprzychylnego spojrzenia.
- Jak to "jesteśmy w średniowieczu?" Przecież to niemożliwe... – powtórzyła bezradnie rudowłosa dziewczyna siedząca obok, a Luis uśmiechnął się lekko. "Przecież to niemożliwe" wypadło z jego słownika już jakiś czas temu.
- Jest powód, dla którego trafiliście tutaj – powiedział Oren spoglądając bystro na każdego, zarówno posiadacza kryształu jak i osobie im towarzyszącej. - Wspominałem o misji, prawda? Po śmierci Nityi wrócił Karainel. Świat pochłonęło zło, którego nie jesteście w stanie sobie wyobrazić. Nie chodzi tylko o ludzką naturę, chociaż i ona daje się we znaki. Ludzie słabych charakterów zostali opanowaniu przez mrok tkwiący w ich duszy. W Anani, a niedługo w całym znanym nam świecie ludzie zaczną mordować, grabić i gwałcić, ku uciesze Karainela. Jednak wisi nad nami także i większa groźba. Sanaya wyposażyła swego potomka w potężną moc, zaklętą w siedem czarnych kryształów. Każdy z nich odzwierciedla grzech. Karainel chce zjednoczyć posiadaczy kryształów grzechów, a musicie wiedzieć, że razem są niepokonani. Kiedy ta misja mu się powiedzie na świecie nie będzie już nic dobrego. Niech każdy z was pomyśli o tym co kocha, co wydaje mu się piękne, a potem niech wyobrazi sobie, że nie tylko to wszystko przestaje istnieć, ale i wszelkie plany i marzenia obracają się w niwecz – opowiedział, po czym zawiesił opowieść. To był najwyraźniej moment, w którym każdy powinien sobie wyobrażać, ale Luis nie miał takiego zamiaru. – Widzicie to? Taki los czeka nasze światy, jeżeli nie wypełnicie swej misji: jeżeli nie odnajdziecie posiadaczy kryształów grzechu i ich nie zniszczycie. Nie oszukujcie się jednak. Oni także chcą zwyciężyć w tej walce.
Brzmiało jeszcze gorszej niż sobie wyobrażał. Mrok tkwiący w duszy i uosobienia grzechów? Czy z czymś takim da się w ogóle walczyć? I jak właściwie miała się do tego przydać jego moc? Miał pochlapać wodą każdego, kto będzie chciał kogoś okraść, oszukać, zamordować – niczym jakiś zwariowany ksiądz? To może od razu wezmą zbiorową, ogólnoświatową kąpiel?
A może… Może jednak miał wybór? Może mógł jeszcze się wycofać i wrócić do domu? W końcu nigdy się na to nie pisał, nigdy nie twierdził, że jest w stanie wziąć odpowiedzialność za… cóż, całą ludzkość i uratować świat.
- Em... Mistrzu... Senseiu... Szefie... - zaczął, niepewny jak zwracając się do staruszka. - Nie wiem jak pozostali, ale ja chyba nie za bardzo nadaję się do ratowania świata.
- Nie masz wyboru - uciął krótko Oren, wyglądał na raczej zirytowanego.
Odpowiedź była tak krótka i gwałtowna, że Luis przez chwilę bezmyślnie gapił się w przestrzeń. Dopiero później nagrodził staruszka za zupełny brak zrozumienia dla jego rozterek moralnych wiązanką najbardziej doborowych przekleństw istniejących w języku hiszpańskim.
- Podsumowując: zostaliśmy wybrani, bez żadnego konkretnego powodu, wysłani w czasy, w których nikt nie słyszał o bieżącej wodzie, mamy narażać nasze życie w walce ze złem i nikt nawet nie zapyta nas o zdanie? - spytała Róisín, wpatrując się w Orena.
- A ona jak zwykle marudzi - mruknął pod nosem Matheo. Luis pomyślał, że jeśli tak dalej pójdzie, to dzieciak wkrótce będzie miał okazję nauczyć się na własnej skórze znaczenia powiedzenia "nie igraj z ogniem". Zachichotał pod nosem widząc jak Róisín zaciska zęby, wściekła jak osa. Doszedł jednak do wniosku, że poparzenie któregokolwiek stopnia nie będzie najlepszym sposobem na przełamanie pierwszych lodów i postanowił rozładować nieco sytuację.
- Jeżeli chodzi o wodę... - wtrącił, uśmiech na jego twarzy stopniowo się poszerzał. Federico pokręcił z rezygnacją głową, słusznie przeczuwając, że jego przyjaciel nie ma nic mądrego do powiedzenia. - To ja zawsze chętnie służę pomocą przy kąpieli.
- O tak! Ja chętnie... - zaczęła bliźniaczka z entuzjazmem. Luis spojrzał na nią, nieco zaskoczony, ale nie niezadowolony z jej reakcji. Uśmiechnął się do niej, ale dziewczyna wyraźnie speszyła się trochę pod wpływem karcącego spojrzenia siostry. - Nieważne...
Luis wyszczerzył zęby w niepoprawnym uśmiechu, a Federico pokręcił głowa raz jeszcze, tym razem przygryzając wargę, w próbie zamaskowania swojego rozbawienia.
- Kontynuując - odezwał się Oren, przesadnie akcentując to słowo. Nie wyglądał na zachwyconego. - I tak, i nie. Zostaliście wybrani z konkretnego powodu, ale masz rację, w tym momencie nikt nie będzie pytał was o zdanie – rzekł chłodno.
- A ja już myślałam, że te stroje to wystarczający żart, a tu no proszę - zostaliśmy uwięzieni w jakimś średniowieczu, by pomóc ludziom, których nie znamy? Ktoś musiał już z góry założyć, że się nie zgodzimy. Chyba nawet wiem kto - burknęła wściekle ta sam bliźniaczka, spoglądając sugestywnie na staruszka.
- Kolejny ognisty charakterek – mruknął Federico, zerkając na przyjaciela. – Będziesz miał co robić.
- Możemy tu utknąć na zawsze... - szepnęła ledwo dosłyszalnie druga bliźniaczka, do tej pory milcząca. Przez chwilę Luis miał wrażenie, że w jej oczach błysnęły łzy i na ten widok jego serce momentalnie stopniało. Bezradność wymalowana na jej twarzy była najbardziej uroczą rzeczą, jaką widział odkąd zostali przeniesieni do tego całego średniowiecza. Aż miał ochotę ją przytulić.
-Ale... ale... - jąkała się ruda, nie wiedząc co odpowiedzieć na tę szokującą nowinę - Nie możemy wrócić do domu? Ile to wszystko potrwa?
- Jeżeli w ogóle myślicie o powrocie, o wszystkim tym co drogie waszemu sercu, to musicie wykonać zadanie, które wam powierzył los. Jeśli tak się nie stanie, obawiam się, że nie będziecie mieli do czego i kogo wracać. Na razie jednak nie smućcie się. Chciałbym bliżej poznać spadkobierców dziedzictwa Nityi, a także wasze moce – zapowiedział staruszek, uśmiechając się lekko do wszystkich. 
Nadszedł czas na wieczorek zapoznawczy.
- No więc, może ja zacznę – odezwał się nieustraszony blond chłopaczek, zdecydowanie najmłodszy z nich wszystkich. Jego jeszcze młodsza siostra zachichotała. - Nazywam się Matheo i pochodzę z pewnego malowniczego, nadmorskiego miasta we Francji. A to jak znalazłem kryształ... Właściwie to nie ja go znalazłem, tylko mój pies. Bella wskoczyła mi na kolana, ja złapałem za kryształ, chciałem go wyciągnąć i gdy tylko dotknąłem go, zobaczyłem tylko jasne światło, a później zemdlałem.
- Tak, obudziłeś się na podłodze i nie wiedziałeś, co się dzieje - wtrąciła siostra. - Napędziłeś mi wtedy niezłego strachu. - Dziewczynka roześmiała się opowiadając.
Luis zastanawiał się tylko, kto pozwolił takim dzieciakom podróżować bez opieki. I dlaczego w ogóle sensei zrzucił na nich taką odpowiedzialność? On sam nie uważał siebie za najlepszy z możliwych wyborów, ale takie dzieci to już zupełne nieporozumienie. Zaczynał wątpić w wszechmądrość Orena. Federico najwyraźniej pomyślał o tym samym, bo szeptem zapytał przyjaciela o ich wiek. Luis potrafił tylko pokręcić głową.
- Tak. Mój żywioł to ziemia, no a wy... Jak dostaliście kryształ? - zapytał Matheo.
- Ja natomiast znalazłam kryształ w dość dziwny sposób... - zaczęła rudowłosa dziewczyna. - Przed sklepem napadł mnie mężczyzna, któremu ów kryształ służył jako kolczyk. W obronie wyrwałam mu go w brutalny sposób. - Uśmiechnęła się delikatnie, a Luis wyobraził ją sobie jak w stroju ninja skopała tyłek jakiemuś dupkowi i pokiwał głową z uznaniem. - A potem go dotknęłam... i stało się to, co się stało.
W tym momencie Luis doszedł do wniosku, że nie ma na co czekać i najwyższa pora na niego.
- Dwa lata temu, gorące Peru, słoneczny dzień, plaża, wiatr we włosach... - odezwał się, jednocześnie mocując się z paskiem od zegarka. W końcu zdjął go i pokazał pozostałym wewnętrzna część nadgarstka. - W piasku to maleństwo. Przeczepiło się do mnie i od tamtej pory niestraszne mi odwodnienie - rzucił z lekkim uśmiechem, gromadząc w dłoniach kropelki rosy.
Nikt nie był pod wrażeniem.
Luis nie dał po sobie poznać, ale wzdrygnął się lekko, kiedy głos zabrał twardziel, jego ton suchy i obojętny.
- Kryształ odnalazł mnie już ponad dziesięć lat temu w Szkocji podczas nurkowania – rzucił. – Potrafię zmienić swoje ciało, tak by wyglądać jak ktoś, kogo widziałem przynajmniej raz w życiu.
- Wspaniale - powiedział staruszek, kiedy mężczyzna zamilkł i nic nie wskazywało na to, że zamierza cokolwiek dodać. - Mamy więc żywioł ziemi, żywioł energii , a także żywioł wody i ciała. Gdzieś wśród was są jeszcze posiadacze kryształów ognia, wiatru i umysłu...
– Pamiątka ze straganu w Irlandii – odezwała się Róisín, na chwilę odsłaniając kryształ za uchem. – A co do mojego żywiołu – dodała po chwili, rozszerzając zasięg ognia w stronę Matheo. – To dzięki niemu możemy sobie tak miło pogawędzić i usmażyć marshmallows.
- Oznacza to mniej więcej tyle, że wszyscy, którzy nie są superbohaterami powinni nosić przy sobie gaśnice – dorzucił Jamie, za co Róisín uderzyła go lekko w tył głowy.
- Raczej nie miałam okazji jeszcze z nikim dłużej rozmawiać, więc tak na początek nazywam się Leah. – zaczęła szatynka, której Luis nie dostrzegł wcześniej w Mestii. - Kryształ znalazłam prawie rok temu i żywioł jakim władam to umysł. Jeszcze do końca nie wiem jak działa, ale mogę z pewnością kierować waszym ciałem poprzez myśli. – Zarumieniła się, więc Luis uznał, że dobre wychowanie wymaga, aby stłumić chęć poproszenia jej o przejęcie kontrolę nad jego ciałem. - I to chyba tyle. To jest moja przyjaciółka, Marlene - wskazała na blondynkę siedzącą obok niej. - Dzięki niej pojawiłam się tu tak szybko.
Dziewczyna zwana Marlene kiwnęła do wszystkich głową i uśmiechnęła się ciepło. Luis pomachał do niej, ale chyba tego nie zauważyła.
Została jeszcze tylko bliźniaczka. Kilka osób spojrzało na nią z wyczekiwaniem.
- Ja... Jestem Josefina i...
- Sefi! - wtrąciła się Julie.
- No tak, Sefi - poprawiła się blondynka. Zastanawiała się, co powiedzieć. - Znalazłyśmy kryształ pięć lat temu podczas spaceru w lesie. Właściwie to Julie go znalazła... - zawiesiła głos i spojrzała na siostrę. Wyglądała na tak skrępowaną, że Luisowi zrobiło się jej szkoda.
- I od tego czasu Sefi puszcza wiatry – dopowiedziała dość niefortunnie jej siostra. Po chwili się roześmiała, jednak Luis, widząc jak wielkie przerażenie maluje się na twarzy Sefi, nie potrafił przyłączyć się do jej śmiechu. - Nie o to mi chodziło. Od tamtego czasu wysyła wiatry we wszystkie strony świata, więc żadne tornado nam nie grozi – zakończyła.
A więc to wszyscy. Zbieranina ludzi, a nikt z nich nie wyglądał na gotowego na ich wielką misję ratowania świata. No, może twardziel. Twardziel zdawał się być całkiem gotowy. I ruda. Ruda wyglądała na zdeterminowaną. Poza nimi, wszyscy wydawali się być przytłoczeni i niepewni przyszłości.
- Miło mi was wszystkich poznać i jeszcze raz przywitać w Mistyi - powiedział Oren z pewną oficjalnością. - Powinniście się wszyscy dobrze poznać, bo czeka was niezwykła, lecz trudna przygoda. Będziecie potrzebować wzajemnego wsparcia i zaufania.
O tak. To na pewno.

6 komentarzy:

  1. Ethan twardziel będzie mnie zawsze rozwalać. Sorry, ale śmieję się jak opętana, gdy to widzę. Oczywiście pozytywnie!
    Notka ładna :). Marudziłaś, że nie idzie, a wyszło bardzo ładnie i zgrabnie. Bardzo dobrana para z tych Twoich panów. Doskonale się uzupełniają. I rozumieją bez słów! Takiej więzi można im tylko pozazdrościć :). Długa ta notka, ale to dobrze. Szybciej przejdziesz do dalszych części, bo tę czytałam już chyba milion razy, choć przyznam, że uwielbiam spoglądać na różne spojrzenia różnych osób na tę samą sytuację. Biedny Luis. Będzie musiał okiełznać tyle ognistych temperamentów, heh :D.
    Ale też brawa dla Federico-jego spersonifikowanego głosu rozsądku. Popisał się w tej notce! Bardzo mi się podoba stwierdzenie, że teraz już nic nie jest dla nich niemożliwe oraz nie do pomyślenia.
    Pisz częściej! Będę czekać na ich dalsze perypetie, bo ich bardzo polubiłam :). Weny, czasu oraz żeby słowa same wypływały spod Twoich palców.
    Ade

    OdpowiedzUsuń
  2. Luis mnie absolutnie rozbraja, jego myśli, przepychanki z Frederico, spostrzegawczość i oczywiście "imiona", które dopasował niektórym postaciom, generalnirnchętnie bym go uściskała i się z nim pośmiała, chociaż tym razem sytuacja wymaga trochę powagi ;) i trochę zazdroszczę mu takiego przyjaciela, absolutne soulmates, nie sposób się nie zakochać. Jedyny minus jaki widzę to to, że dużą część notki już znałam, ale jednak z komentarzem nabrała nowego uroku <3 skracając mój chaotyczny komentarz: ochy i achy, muszę Cię dotwać na fejsiku i ruszyć ze znajomością naszych dzieciaków ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje notki cookie, zawsze nadają naszej historii autentyczności! Podziwiam Cię za to szczerze i chylę czoła. Chłopcy są prawdziwi, ich rozmowy nadają wszystkiemu sens, a Ty zauważasz takie rzeczy, na jakie ja osobiście nigdy nie zwracam uwagi! Szokuje mnie to okropnie :D ale za każdym razem, kiedy uderzam się otwartą dłonią w czoło, to jest to pozytywne zaskoczenie! Bardzo przyjemnie mi się to czytało.
    Chciałabym, żeby Twoje notki pojawiały się o wiele częściej, bo Luis i Frederico są jednymi z moich ulubionych postaci. A ich spojrzenie na każdy problem jest świeże, młodzieńcze i prawdziwe. Gdybym kiedyś przeniosła się w jakiś alternatywny świat z tajemniczą mocą, to swoje reakcje wyobrażam sobie właśnie tak, jak ty je przedstawiasz.
    Nie mam pojęcia jak mam inaczej to skomentować niż: JESTEM ZACHWYCONA. Przyznaję ci laur pierwszeństwa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Twoim notkom od razu poprawia mi się humor. Chciałabym znać kogoś takiego jak Luis. Jest niesamowity! Przy nim nie można się smucić. Twój styl pisania jest całkowicie niezwykły i na prawdę z wielką chęcią się Ciebie czyta. Z każdą notką chcę coraz więcej Luis i Ciebie! A co do mojej Lei to Luis może ją prosić o co tylko chce :D
    Liczę na dialog jak najszybciej!
    Tośka

    OdpowiedzUsuń
  5. O ja cię! Komentarze Luisa są bezbłędne. Z chęcią poznałabym go bliżej, gdyby oczywiście był prawdziwy. Twardziel będzie mi się śnił po nocach, a przynajmniej taką mam nadzieję.
    Pisałam Ci to już kilka razy, ale przyjaźń Luisa i Federico jest wspaniała. Tyle prawdziwości i szczerości.
    Jesteś chyba jedną z ostatnich, jak nie przedostatnią osoba, która dodaje rozmowę przy ognisku. Osoby pierwsze zawsze mają lepiej, mogą dodać tyle nowych spostrzeżeń. Ostatnie natomiast, tak mi się przynajmniej wydaje, mogą się jedynie powtarzać. Jednak nie w Twoim przypadku. Czytałam cały fragment, jakbym nigdy wcześniej go nie znała. Idealnie, tak chyba mogę rzec.
    Kończę, bo pitolę bez ładu i składu.
    Pozdrawiam i weny życzę.
    F.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale super, nawet nie masz pojęcia jak mi się podobało!
    Pomimo, że o tym jak trafili do Mistyi i o ognisku czytałam już po raz któryś tam w ogóle tego nie odczułam. Pozmieniałaś to tak, że wyszło z tego coś na prawdę świeżutkiego. Fajne też jest to, że nie rozdrabniałaś przeniesienia z ogniskiem, tylko spoiłaś to w jedną, dłuższą notkę.
    Nie dość, że notka jest super, to jeszcze sam Luis jest świetny! Nawet jak byś napisała notkę beznadziejną, z błędami, że głowa mała, to mam wrażenie, że to, jak wykreowałaś Luisa bardzo by pomogło, i taka notka z kilkoma jego wypowiedzeniami byłaby już świetna. Po prostu od dodaje wszystkiemu takiej pozytywnej energii. Czasami jak czytam twoje notki, to czytając fragmenty dialogu Luisa z przyjacielem to uśmiecham się sama do siebie :)
    No to teraz czekam na nową notkę, przepraszam, że tak późno komentuję, ale chyba lepiej późno niż wcale :)
    Pozdrowienia, Smile :)

    OdpowiedzUsuń