wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 3



 Zginą. Zginą niechybnie.
A jeśli przeżyją to on, Federico Alvarez García, przysięga sobie uroczyście, że zamorduje Luisa gołymi rękami. W głowie zaczął nawet układać linię obrony, którą przyjmie na rozprawie w sądzie i miał podstawy wierzyć, że jego kara będzie wyjątkowo łagodna.
Tymczasem największą karą było to: jazda minivanem tak rozklekotanym, że zdawało się, że rozpadnie się przy każdym zakręcie. Amortyzatory zdawały się nie istnieć: czuli każdy wybój i każdą dziurę w jezdni, podskakiwali na siedzeniach prawie z nich spadając i z trudnością powstrzymywali znajdujący się za nimi bagaż przed zawaleniem się im na głowy.
A mogli przecież jechać pociągiem! W spokoju ducha wsłuchiwać się w turkot kół i oglądać krajobraz za oknem, albo spać, albo grać w karty, albo zanudzić się na śmierć. Każda śmierć byłaby lepsza niż ta w pordzewiałym samochodzie należącym do pary emerytów: Wasila i Hasmiki. Hasmik swojego czasu uczyła angielskiego. Wasil najprawdopodobniej był kierowcą rajdowym i nie potrafił wyzbyć się starych nawyków.
Absolutnie niewytłumaczalne było to, w jaki sposób Luis zawsze potrafił przeforsować swoje najgłupsze pomysły. Ten jednak kwalifikował się do jakiejś nowej kategorii głupoty. Autostop! W Gruzji!
Federico nie miał pojęcia jak to się stało, naprawdę nie miał. W jednym momencie analizowali rozkład jazdy na dworcu kolejowym, a w drugim siedzieli już upchnięci na tylnym siedzeniu pomiędzy walizkami, przenośną lodówką i sprzętem do wspinaczki. Musiał mieć jakieś zaćmienie mózgu, chwilowy niedowład, bo jak inaczej to wytłumaczyć?
Luis tymczasem wyglądał na wniebowziętego. Chichotał za każdym razem kiedy mocniej nim zarzuciło i ani myślał przypiąć się pasem. Był pogrążony w wesołej rozmowie z Hasmik; streszczał jej cały swój życiorys, dość rozsądnie pomijając część o tkwiącym w skórze kamieniu i czarach. Rozpływał się właśnie nad tym, że pierwszym słowem Carli było „Luj”, kiedy Wasil mruknął coś w niemożliwym do powtórzenia gruzińskim języku.
- Dojeżdżamy do Mestii – poinformowała ich Hasmik, jej pooraną zmarszczkami twarz rozjaśnił uśmiech. – Mam nadzieję, że znajdziecie tu to, czego szukacie.
Tak jakby jeszcze wiedzieli czego szukają.
Niemniej jednak obaj byli bardzo wdzięczni za dowiezienie ich na miejsce w jednym kawałku i przy wysiadce dziękowali im w sposób co najmniej wyjątkowo wylewny. Luis wycałował w oba policzki zarówno Hasmik, jak i jej męża, i pobłogosławił im w dalszej drodze; Federico ograniczył się do uściśnięcia dłoni. A przynajmniej tak zamierzał, dopóki kobieta nie zamknęła go w mocnym, serdecznym uścisku.
- Miej na niego oko - mruknęła mu do ucha tak cicho, że wcale nie był pewien czy to właśnie powiedziała.
- Oczywista sprawa - odparł bez zastanowienia i poczuł jak kobieta krótko ścisnęła mu dłoń.
Jak bardzo można przywiązać się do kogoś poznanego tak przypadkowo i tak pobieżnie? Nie wiedział, jednak jeżeli istnieją na tym świecie ludzie, o których podświadomie się wie, że zasługują na szczęście, to była to na pewno ta gruzińska para.

Znaleźli się na skraju małej wioski, usytuowanej pośród pokrytych zielenią wzgórz. Zdawała się być pomiędzy nimi wręcz ukryta; proste budynki postawione w środku niczego i szumnie nazwane miasteczkiem. Położone w niewielkim oddaleniu góry nie tylko dodawały krajobrazowi uroku, ale też potęgowały wrażenie maleńkości i odcięcia od świata.
Wdychali świeże, górskie powietrze, przyglądali się wznoszącym się nad zabudowaniami dziewięciu wieżom i przez kilka chwil nie wiedzieli co robić. Dotarli na miejsce, co teraz? Obaj spodziewali się, że gdy już postawią stopy w Mestii, coś się wydarzy. Ktoś wyjdzie im na spotkanie. Nic się nie wydarzyło. Nic.
Federico wystarczyło jedno spojrzenie na Luisa, by wiedzieć, że teraz to on w pełni przejmuje dowodzenie. Nie potrzebował nawet śladu zachęty. Zarzucił plecak na ramię i pociągnął przyjaciela za sobą, wzdłuż brukowanej drogi, prawdopodobnie jedynej tutaj. W dole dostrzegli połyskującą w słońcu rzekę i, bardziej z braku innych opcji niż w wiary, ze to coś niezwykłego, uznali ją za dobry omen.
Przechodzili właśnie obok stacji benzynowej, kiedy Luis zatrzymał się jak wryty.
- Coś czuję! – wykrzyknął ni z tego, ni z owego.
Wyglądał jakby stracił rozum, nie po raz pierwszy w życiu, więc  jego przyjaciel nie bardzo się tym przejął. Przejął się za to łysiejący facet nalewający benzynę. Spojrzał na niego z mieszaniną zaskoczenia i podejrzliwości, co ani trochę nie zdziwiło Federico. Wszystko w Luisie musiało mu mówić „obcy dziwak”.
Luis nie pokusił się nawet by zatrzymać się i spokojnie wytłumaczyć, co właściwie poczuł. Zamiast tego popędził przed siebie i dysząc, wyrzucał z siebie strzępki informacji, z których Federico, ledwo za nim nadążając, zrozumiał tylko „tutaj”, „ruiny” i „na pewno”.
Kilka minut później stali już pośrodku wspomnianych przez Luisa,  znajdujących się za miasteczkiem ruin. Najwyraźniej były czymś w stylu atrakcji turystycznej, bo kręciła się wśród nich spora grupa ludzi, miejscowych i pozamiejscowych. Luis stanął na środku, rozłożył szeroko ręce i rozejrzał się dookoła. Na ustach miał szeroki uśmiech.
- To tutaj.
Federico, marszcząc brwi od blasku zachodzącego słońca, szukał wzrokiem czegoś niezwykłego w tej stercie kamieni.
- Co jest tutaj? – zapytał w końcu, spoglądając na Luisa, a ten tylko pokręcił głową.
- Nie wiem, ale to tutaj – odparł, zrzucił plecak na ziemię i zaczął wspinać się na pozostałości kamiennego muru. Usiadł na samym szczycie i rozglądał się po obecnych tam ludziach. Nie minęła nawet minuta jak podskoczył na miejscu i zachwiał się niebezpiecznie.
- Właź! – zwrócił się do stojącego pod nim Federico, który pokręcił tylko głową. – To ważne.
Federico westchnął ciężko, a kiedy już siedzieli obok siebie, mając widok na każdego człowieka znajdującego się w pobliżu, Luis pokazał mu blond bliźniaczki kryjące się w cieniu.
Pozornie identyczne, ale Luis nie dał się zwieść ani na moment, miał zbyt dużo doświadczenia w obchodzeniu się z bliźniaczkami, by uwierzyć w ich jednakowość.  Te dwie z resztą zdały mu się wyjątkowo do siebie niepodobne.
- Jedna ma kryształ – powiedział, nie potrafiąc ukryć swojej ekscytacji. Federico wybałuszył na niego oczy i sam o mało nie spadł na ziemię.
- Poważnie? – Patrzył to na Luisa, to na dziewczyny. W gruncie rzeczy nie widziała w nich nic niezwykłego. – Która?
- Potulna – rzucił pierwszym lepszym przymiotnikiem, który przyszedł mu do głowy. - I tamta. – Wskazał na blondynkę, rozmawiającą z jakimś chłopakiem. Zanim Federico zdążył się jej przyjrzeć, Luis pokazał mu następną osobę: mężczyznę o zamyślonym wyrazie twarzy siedzącego na uboczu. -  On też. I tamten dzieciak – dorzucił, wskazując na drugą stronę, na kilkunastoletniego chłopaka w towarzystwie niewiele młodszej dziewczynki.
- Sami blondyni – mruknął bezmyślnie Federico. – A podobno są na wyginięciu… Jesteś pewien, że przyjmą cię do klubu?
- I jeszcze ruda! – zawołał Luis triumfalnie, wskazując palcem na rozmawiającą przez telefon kobietę. –  Oni wszyscy są tacy jak ja. – Złapał go za ramiona i potrząsnął nim lekko. Federico zdecydowanie wolałby, by tego nie robił, nie na takiej wysokości. - Jesteśmy na miejscu!
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- To co teraz? – zapytał w końcu Federico. - Czekamy na jakieś fajerwerki? Znaki na niebie? Może przylecą kosmici i zabiorą was na statek-matkę?
Luis wzruszył ramionami, powietrze jakby nagle z niego uleciało. Po raz drugi tego dnia spotkało go lekkie rozczarowanie. Był przekonany, że dotarli do celu, ale co z tego? Nie wiedział, co dalej. 
Federico poklepał go po plecach i ostrożnie zszedł z muru.
- Znajdźmy jakiś nocleg.

                Przez kilka kolejnych dni Luis przychodził na ruiny, oczekując, że w końcu coś się wydarzy. Każdego dnia miał nową nadzieję i każdego dnia zostawał jej bezpardonowo pozbawiony. Kryzys musiał nadejść. I nadszedł.
Kiedy kolejnego dnia zamiast jak zwykle wyskoczyć z łóżka jak pajacyk na sprężynce, Luis leżał aż do południa, odmawiając wyjścia choćby na śniadanie, Federico wiedział, że  mogło to oznaczać tylko jedno, i aż jęknął w myślach na tę myśl: jego przyjaciel pogrążył się w beznadziei. Pogrążenie się w beznadziei było równoważne z chwilowym spadkiem formy, przejściową formą depresji, niedługim okresem czasu kiedy Luis tracił sens życia. A przynajmniej twierdził, że tracił. Tak jak było to irytujące i godne politowania, Federico nie uważał tego za nic nienaturalnego: w końcu nie da się być wiecznie nabuzowanym. Kluczem na wyciągnięcie go z letargu był kopniak w twarz. Nie dosłowny. Choć dosłowny pewnie też odniósłby skutek.
- Daję ci trzy minuty na ogarnięcie się – zapowiedział Federico nieznoszącym sprzeciwu tonem, zarzucając na siebie koszulkę.
Luis wyjęczał w odpowiedzi coś niezrozumiałego i zawinął się w koc, obserwowany w brudnym lustrze przez Federico. Ten honorowo odczekał obiecane trzy minuty, po czym złapał za krawędź koca i zrzucił przyjaciela na podłogę. Pochylił się nad nim, przygniatając lekko kolanem do podłogi.
- Nie po to ciągnąłeś mnie przez pół świata, żeby odstawiać swoje szopki – powiedział, po czym odszedł od niego i założył buty. Zatrzymał się przy drzwiach. – Wychodzę. Spotkamy się wieczorem w barze na dole. Masz mi powiedzieć, w co ubrana była ruda. I twardziel. I bliźniaczki. Sprawdzę to!


Luis ostatnie metry pokonał w biegu, tknięty nagłą myślą, że może ich tam nie spotkać. Może się okazać, że to wszystko tylko mu się wydawało, że ci ludzie byli zwykłymi turystami i więcej ich nie zobaczy. Musiał dostrzec w tłumie te twarze, musiał poczuć tę dziwną więź, inaczej straci wszelką nadzieję i wyjdzie na największego kretyna na świecie.
Z daleka dostrzegł twardziela, który posłał mu krótkie, zaciekawione spojrzenie. Luis nie sądził, że może aż tak się ucieszyć na jego widok, wręcz miał ochotę go wyściskać. Powstrzymała go tylko świadomość, że z racji tego że nie jest ładną dziewczyną, mógłby za coś takiego dostać od niego po gębie. Mimo wszystko czując się jak kretyn zarejestrował jego ciemny T-shirt i dżinsowe spodnie. Federico nie mógł wynaleźć mu głupszego wyzwania, jak zwykle z resztą, właśnie za to tak go kochał. Niedługo potem znalazł bliźniaczki, sukienka z kołnierzykiem i szorty spodobały mu się o wiele bardziej, a wyznaczone zadanie wydało się o wiele przyjemniejsze. Przez kilkanaście minut kręcił się po ruinach, wytężając wzrok w poszukiwaniu rudej, lecz  nigdzie jej nie było. W końcu się poddał.
Oddalił się od ruin, które tym razem przyniosły mu coś więcej niż tylko rozczarowanie i zagłębił się w niewielkim zagajniku, znajdującym się tuż obok.  Szedł przez chwilę, zupełnie nie wiedząc dokąd idzie, kiedy spostrzegł siedzącą na uboczu postać.
Pierwsze rzuciły mu się w oczy blond włosy, od razu wiedział, że musiał to być ktoś z Kryształowego Zakonu Jasnowłosych. Dostrzegł wybuchy gwałtownego  światła, którego źródłem mógł być tylko płomień, jednak ten płomień  musiał znajdować się gdzieś na wysokości jej dłoni. Najpierw pomyślał o  zapałkach, o dziewczynce z zapałkami, ale szybko musiał porzucić tę  myśl, gdy zobaczył, że ogień bierze się znikąd.
Nieznajoma  odwróciła się w jego kierunku. Przez chwile tylko się patrzył, podziwiając jej delikatną urodę. W końcu przywołał na usta uśmiech.
- Hola - zaczął po hiszpańsku, ale szybko się zreflektował i przerzucił na angielski: - Dzień dobry.
Dziewczyna wstała z ziemi, jej mina nie wyrażała zbyt wielkiego entuzjazmu dla jego towarzystwa, może dlatego, bo była jedną z tych, które nie lubią być nagabywane przez obcych facetów. W lesie. Do tego ten okropny stereotyp Latynosów jako podrywaczy. Luis zupełnie nie rozumiał, skąd się wziął.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i przyglądała mu się uważnie. Luis pilnował się by wysyłać sygnały mówiące: nie jestem tu by napastować cię seksualnie.
- Cześć – odpowiedziała w końcu,  wciąż na niego patrząc. - Jesteś tu przez kryształ? 
Bingo, blondyneczko, pomyślał i bez zastanowienia sięgnął do zegarka i zdjął go.
- Na to wygląda - odparł, pokazując jej wewnętrzną część swojego nadgarstka. Dziewczyna zerknęła na jego kryształ i rozluźniła się zupełnie.  - Jestem Luis - dorzucił z uśmiechem, wyciągając w jej kierunku dłoń.
- Róisín - przywitała się i podała mu rękę.  Jej  lekki uśmiech odwrócił jego uwagę na tyle, że mało brakowało, a w ogóle nie  dostrzegłby małego kamyka tkwiącego za jej uchem, który pokazała mu, odgarniając włosy.  - Jesteś Hiszpanem? – zapytała.
-  Peruwiańczykiem, señorita. Dużo gorętszym od zwykłego Hiszpana - odparł  z lekkim uśmiechem i pozornie niezachwianą pewnością siebie. W głębi  ducha czuł jednak, że w oczach dziewczyny, która prawdopodobnie potrafi  ziać ogniem, nie jest nawet lekko ciepławy.
- W  takim razie ogień musiał pomylić osobę – rzuciła.
- Ewentualnie uznał, że nie potrzebna mi jeszcze większa zdolność rozpalania - odparł z uśmiechem, bez większego zastanowienia, co mogło być błędem. Postanowił zmienić temat:  – A ty? Skąd jesteś?
- Jestem z Wicklow. To we wschodniej Irlandii – odparła.
A więc Irlandka. W uszach rozbrzmiały mu dudy, lecz dopiero po chwili  pomyślał, że chyba pomylił kraje. Zaraz jednak przyszły mu do głowy inne  skojarzenia. Pozbierał je wszystkie w jedno krótkie, konkretne pytanie:
- Tańczyłaś kiedyś na deszczu w rytm piosenek U2?
Uśmiechnęła  się, chyba nieco zaskoczona.
- A czy to właśnie robi  stereotypowy Irlandczyk? – spytała. - Chyba wolę przekonanie, że wszyscy pasą owce - zdecydowała, mówiąc  bardziej do własnych myśli niż do niego. - Wydaje mi się, że nigdy nie  tańczyłam do U2, nawet bez deszczu - stwierdziła po chwili bardziej  przytomnie, wzruszając ramionami.
-  Pasiesz owce? - zapytał odruchowo, a w jego umyśle pojawiła się urocza pastereczka z Toy Story. Wyobraził sobie Róisín w jej różowym czepeczku i sukience, dochodząc do wniosku, że byłoby jej całkiem do twarzy i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak  głupio zabrzmiało jego pytanie.
Potarł dłonią kark i spojrzał na nią szczerząc zęby. Przez kilka chwil się nie odezwała, wyglądała jakby próbowała powstrzymać śmiech i robiła to w sposób co najmniej uroczy.
- Nie,  ograniczyłam kontakt z owcami na rzecz studiów – odparła w końcu. - Co robi się w Peru? Poza podrywaniem wszystkich dziewczyn  oczywiście.
Jedno słowo, jedno magiczne słowo i automatycznie miał przed oczami twarz matki i sióstr. Chciał usłyszeć ich głosy, późnym wieczorem zjeść z matką kolację na ganku i zabrać dziewczynki na plażę. Wszystko wskazywało na to, że minie jeszcze sporo czasu zanim będzie mógł zrobić to wszystko. Z trudem przezwyciężył uczucie obezwładniającej tęsknoty i uśmiechnął się.
-  Poza podrywaniem dziewczyn niewiele - odparł i żartobliwie puścił do  niej oczko. - Żyje się z dnia na dzień, najlepiej jak się umie - dodał  poważniej, wzruszając lekko ramionami. - Ja lubię jeździć na plażę,  trochę surfuję. Nic nadzwyczajnego.
Boże, tak strasznie za nimi tęsknił. Musiał zmienić temat.
- Co studiujesz? - zapytał, w myślach próbując zgadnąć jaka może być odpowiedź. Nie przychodziło mu do głowy nic sensownego.
- Studiowałam reżyserię filmową - odpowiedziała. - Na szczęście zdążyłam wyrwać im papierek zanim zdecydowałam się na wycieczkę - dodała jeszcze, wyrywając kilka źdźbeł trawy.
Gwizdnął przeciągle z podziwem.
- A więc rozmawiam z następczynią pana Scorsese - powiedział z zamyśleniem. Bez słowa sięgnął do plecaka i wygrzebał z niego długopis, a z kieszeni wyjął wymięty paragon. Rozprostował go na kolanie i wyciągnął obie te rzeczy w kierunku dziewczyny.
- Na wypadek gdybyś kiedyś stała się zbyt sławna, daj mi swój autograf.
- To jeszcze nie jestem? - spytała, imitując zaskoczenie. - W Peru musicie nie mieć telewizji - stwierdziła, unosząc brwi, po czym wzięła od niego kartkę i długopis i napisała swoje imię.
Uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Tak mi się zdawało, że skądś kojarzę twoją twarz - powiedział, po czym spojrzał na karteczkę, którą mu oddała. - Bez dedykacji? - zapytał, udając rozczarowanie.
- Na dedykację trzeba sobie zasłużyć, a takie faux pas w stylu "nie pamiętam twojej twarzy" chyba tego nie załatwi - odpowiedziała konspiracyjnym szeptem. - Ale może jeszcze będziesz miał szansę, mam przeczucie, że nie wydostaniemy się stąd za szybko - dodała, marszcząc lekko brwi.
Westchnął ciężko i oparł się plecami o pień drzewa. Te słowa wypowiedziane na głos przez kogoś innego ciążyły o wiele bardziej.
- Pewnie masz rację - odparł, spoglądając w niebo. - Chciałbym wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi - dodał ciszej wciąż gapiąc się na chmury, bardziej jakby do siebie niż do niej.
Niewiele było na świecie rzeczy, które denerwowały go bardziej niż czekanie, lecz jedną z nich zdecydowanie było czekanie nie wiadomo na co. O wiele bardziej wolałby ciągle być w drodze, niż dotrzeć i nie wiedzieć, co dalej. Gdyby chociaż ktoś dał mu gwarancję, że coś się w końcu stanie, może wtedy ta bezczynność byłaby bardziej do zniesienia.
- Ja też – Usłyszał głos Róisín. - Przyjechanie tutaj wydawało mi się takim świetnym pomysłem, nie musisz się zastanawiać co dalej, nie czekają cię wybory, ale to wszystko – Bezwiednie dotknęła kryształu za uchem, a on patrzył na nią z rosnącą ciekawością. Nie spodziewał się tego rodzaju wyznań.  - Będzie pewnie jeszcze bardziej kłopotliwe. Co ja sobie myślałam - mruknęła. - I nie wiem po co ci to mówię - dodała na koniec i zaśmiała się nieco nerwowo.
- Bo wspaniale słucham - odparł, wzruszając lekko ramionami i znów spoglądając w górę. Nie miał zamiaru jej oceniać, ani tym bardziej prawić morałów. - Mam nadzieję, że wkrótce coś się wyjaśni. Im szybciej, tym lepiej.
- Może, na razie wszystko jest mocną abstrakcją, właściwie powinnam przyjechać z kamerą i robić dokument o największych wynaturzeniach na tej planecie – powiedziała, a Luis uśmiechnął się szeroko na słowo "wynaturzenia" i spojrzał na nią. Być może powinien czuć się urażony, ale do tego było mu bardzo daleko.
- I to jest pomysł, pani Scorsese - pochwalił. - Pamiętaj tylko, żeby filmować mnie od lewej. Lepszy profil.
- Będę pamiętać, jeszcze tylko muszę uzyskać zgody na filmowanie od rodziców niektórych, a potem pozostanie już tylko wybranie sukienki na rozdanie Oscarów - stwierdziła, po czym odwróciła się, usłyszawszy czyjeś kroki. Po chwili stanął przed nimi młody mężczyzna, towarzysz Róisín, który, jak się zdawało, nawet nie zauważył Luisa.
- Róisín, szukam cię już pół godziny – powiedział. Bardziej z troską czy wyrzutem, tego Luis nie był pewien.  - Już wyobrażałem sobie jakiś samozapłon albo - Uciął zdanie, nagle zdając sobie sprawę z obecności chłopaka. Uniósł brew i spojrzał pytająco na Róisín.
- Albo gorzej? - zapytał Luis z uśmiechem. - Na mojej warcie nie ma mowy o takich rzeczach - dodał, podchodząc do niego z wyciągniętą dłonią - Jestem Luis, chłopak od wody.
- Jamie, chłopak od gaszenia ognia - odparł, a Róisín prychnęła na te słowa, podnosząc się z ziemi. - Ale mogę ci chyba przekazać to zadanie - dorzucił, ignorując reakcję dziewczyny. - Przyda mi się pomoc eksperta. 
Róisín wywróciła oczami i otrzepała sukienkę.
- Bardzo dobrze idzie mi kontrolowanie siebie samej, dziękuję – odpowiedziała urażona. Wyraźnie nie trzeba jej było wiele, by wybuchnąć.  - Znudziło ci się skakanie wokół Julie? – zapytała złośliwie, a Luis zastanowił się czy jest sens pytać, kim jest Julie. Pewnie nie.
- Siedzisz z nią z własnej woli? Godne podziwu – Jamie zignorował jej pytanie, kierując do niego swoje słowa. Róisín westchnęła ostentacyjnie.
Przysłuchiwał się z rozbawieniem ich wymianie zdań. Wciąż nie wiedział, jakiego rodzaju relacja ich łączy, ale Jaime zdecydowanie nie wydawał się jednym z tych szalenie zaborczych facetów, a to zawsze była dobra wiadomość.
- Żartujesz? Jest łagodna jak baranek - zażartował. - Owieczka - poprawił się zaraz, spoglądając na dziewczynę. 
Róisín zrobiła trochę zdziwioną minę, ale uśmiechnęła się.
- Wow, chyba znamy inną Róisín - stwierdził Jamie, dając jej lekkiego kuksańca. Dziewczyna poklepała go po ramieniu.
- Słuchaj i się ucz, coś mi się udzieliło przez mieszkanie w Irlandii - zwróciła się do Jamiego. Chłopak pokiwał głową nie do końca przekonany.
- Idziecie? - zapytał obojga.
- Sí - powiedział Luis i zerknął na zegarek. - Mój anioł stróż już się pewnie niecierpliwi - mruknął pod nosem, myśląc o Federico, który w tym momencie powinien czekać na niego w barze.

 Czekał. Nie sam i ani trochę nie zniecierpliwiony.
- To Nia – przedstawił ciemnowłosą dziewczynę, kiedy Luis podszedł do ich stolika w zaskakująco zatłoczonym barze.
- Luis – uścisnął jej rękę z uśmiechem, a dziewczyna odwzajemniła go nieśmiało. Wyglądała na miejscową, nie zachwycała urodą, ale zdawała się być bardzo sympatyczna.
- Jej rodzina zajmuje się miejscową biblioteką – dodał Federico, wyraźnie z siebie zadowolony.
- To bardzo… interesujące – Luis ostatnie słowo skierował do przyjaciela. Nie do końca rozumiał do czego prowadziła ta rozmowa, ta cała znajomość, lecz następne pytanie zadane dziewczynie rozjaśniło wszystko.
- Macie jakieś legendy związane z tym miasteczkiem?
Luis poczuł falę ekscytacji, bezgłośnie przekazywał przyjacielowi, że jest geniuszem i że go wielbi. Dziewczyna nie okazała nawet jednej setnej jego entuzjazmu. Wzruszyła ramionami i upiła łyk ze swojej szklanki.
- Jak każde miasteczko, same brednie.
- Interesujemy się bredniami, jesteśmy z… - Luis zawahał się i spojrzał bezradnie na przyjaciela.
- Z Peruwiańskiego Stowarzyszenia Mitów i Baśni – wtrącił bez zająknięcia Federico. - Będziemy bardzo wdzięczni za pomoc.
Posłał jej najbardziej uprzejmy i promienny uśmiech, na jaki było go stać. Podziałało.
- Moja babcia się w tym… - zająknęła się i spłonęła rumieńcem. - na tym zna.
- Babcia będzie doskonała.

 Nigdy nie przekonali się, czy babcia rzeczywiście była doskonała. Kilka dni później, gdy właśnie wychodzili jej na spotkanie, Luisowi zakręciło się w głowie, a to co nastąpiło potem było najdziwniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się przytrafiła. Tak jakby zupełnie stracił kontrolę nad swoim ciałem, jakby ogarnął go paraliż albo jego dusza uciekała z ciała. Chciał poruszyć ręką, ale nie mógł, głos uwiązł mu w krtani. Gdyby to uczucie nie było tak realne, pomyślałby, że śni.
Zamrugał. Zdał sobie sprawę, że leży na ziemi i wpatruje się w leniwie płynące po niebie obłoki. Podniósł się i rozejrzał dookoła. To zdecydowanie nie wyglądało jak ich pokój, ani nawet jak szpital, w którym powinien był się znaleźć po tego typu odczuciach.
Siedział nad brzegiem jeziorka, na polanie otoczonej gęstym lasem, pośrodku której stała mała chatka. Nie był sam. Byli tam wszyscy ludzie, których zidentyfikował jako posiadaczy kryształów, oraz kilka osób, które ich nie miały. Obrócił się gwałtownie i napotkał zszokowane spojrzenie Federico. Pierwszy raz odczuł tak wielką ulgę, że miał go przy sobie.

7 komentarzy:

  1. To było... GE-NIA-LNE!
    Wprost przeurocze, prześwietne i przecudowne. Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem tego jak radzisz sobie z chłopakami. Tworzą duet o jakim może marzyć każdy autor książek, opowiadać czy czegokolwiek co aspiruje do bycia literaturą. Są tak stworzeni, że nie sposób ich nie pokochać. Aż żałuję że nie posiadam seksownej blondynki dla nich ;)
    Notka wspaniała i długa! Wreszcie coś nad czym można usiąść w fotelu, wyciągnąć nogi, napić się kawy i poczytać, rozkoszując się! Przepięknie.
    Jestem oszołomiona.
    I to co bardzo mi się u Ciebie, cookie podoba to szeroka perspektywa z jaką patrzysz na wykreowany przez siebie świat. Dobra robota! Brawo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Luis jest tak przekochany, że z każdą notką coraz bardziej się w nim zakochuję! Mimo tego, że jest trochę jak małe dziecko, i jest niesamowicie beztroski ma coś w sobie tak przyciągającego. Przepięknie trzymasz się korzeni Luis, nie dajesz zapomnieć skąd pochodzi, a jak dla mnie nie jest to proste zadanie. Cieszę się, że w następnej notce będziesz już z nami w Mestyi i mam nadzieję, że moja Leah będzie mogła poznać go bliżej, bo jest przewspaniały!
    Tośka

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, to było naprawdę świetne! Takie leciutkie i zabawne i narobiłaś mi ochoty na Luisa ;) Doskonale się bawię w czasie ich przyjacielskich "sprzeczek" i Frederico jest naprawdę uroczy z tym całym swoim uwielbiam-cię-i-zajmuję-się-tobą-ale-trochę-się-ogarnij-bo-cię-ukatrupię podejściem. Jak czytałam rozmowę z mieszkanką Mestii to od razu pomyślałam o Supernatural, a w moim wypadku to chyba najprzyjemniejsze skojarzenie jakie może być :) Zdecydowanie masz mój głos w następnym seriowym konkursie, promise!
    I nasz dialog się tu nawet wpasował. Podczas czytania stwierdziłam, że zdecydowanie muszę Cię częściej dopadać na fejsie w wiadomych celach.
    Ogólnie achy i ochy, bardzo mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  4. Luis i Federico są tacy uroczy :). Ha, nawet moje dwa skarby się pojawiły :D. A Ethan-twardziel mnie bardzo rozśmieszył. Twoi chłopcy są tacy uroczy, przygoda z autostopem też mnie bardzo rozbawiła. I małżeństwo kierowcy rajdowego i pani nauczycielki-przeurocza para :)! Za to Roisin była bardzo potulna, jak nie Roisin. Chyba towarzystwo Luisa i jego żywiołu wpływa na nią bardzo uspokajająco oraz kojąco :).
    Nareszcie w Mistyi!
    Dużo weny i czasu na nowe notki :)!

    P.S. Haha, rzeczywiście tam pełno blondynów xD.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo leciutko się czytało, chociaż na pierwszy rzut oka wydawało się długie. Jednak, wciągnęło ;) Faktycznie, rudość zawsze rzuca się w oczy xD Można by w końcu napisać coś razem :D Nawiasem mówiąc, Luis jest uroczy *.* Ale to już taki szczególik :D Czekam na następną część. Weny! ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie mi się podobało. Przyjaźń obydwu panów jest niesamowita. Na miejscu Luisa również bym się cieszyła, że jest ze mną Ferderico. Zresztą, jestem nim zafascynowana. Inteligentny, skory do pomocy, stoi u twojego boku, kiedy jesteś w potrzebie. Ideał, gdzie tacy się rodzą? Ach, no tak. W Peru. Lecę jutro do Peru, na spotkanie mojego przyszłego przyjaciela!
    A tak na serio, notka była świetna. Lekka i przyjemna. Bardzo miło się czytało o odczuciach obydwu panów.
    Życzę dużo weny i pozdrawiam.
    F.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle czytałam i komentowałam, jak zwykle - cholera jasna - się nie dodało ;_;
    No ale mniejsza.
    Jej, uwielbiam te sprzeczki chłopaków! Oni oboje są świetni. A w tej części bardzo polubiłam Ferderico :)
    A Luis jest uroczy. Urzeka mnie tym swoim charakterem ;)
    Weny życzę i pisz koleeeejną notkę! :D

    OdpowiedzUsuń