- Nie zapomnij wyłączyć światła na
zapleczu!
- Tajest, panie Rodriguez!
Luis wymachiwał mopem, ledwo muskając
powierzchnię podłogi. Wyczekiwał momentu, w którym drzwi zamknął się z
charakterystycznym zgrzytnięciem. Podbiegł do okna wychodzącego na ulicę i
wyjrzał za oddalającą się sylwetką starszawego mężczyzny, właściciela sklepu i
bardzo marudnego człowieka. Przekręcił zamek w drzwiach i tabliczkę, tak by
pokazywała ewentualnym spóźnialskim klientom, że w tym sklepie nie zostaną już
dziś obsłużeni. Zasunął żaluzje i pogłosił radio. Wybuchnął śmiechem, gdy
usłyszał pierwsze takty słynnego ‘Singing in the rain’. Idealna synchronizacja.
Jeden jego ruch ręką i woda w wiadrze
zakotłowała, tworząc swoisty mini-sztorm. Przez chwilę wpatrywał się w to
zjawisko jak zahipnotyzowany. Nie wiedział, skąd wzięły się te dziwne
zdolności. No dobrze, doskonale wiedział. Niezwykły kryształ, który
stopił się z jego ciałem trzy lata temu, kryształ który skrzętnie ukrywał pod
skórzanym paskiem zegarka. To on pozwalał mu na manipulowanie żywiołem. Mógł
robić z wodą co mu się żywnie podobało. Kopnął w wiadro, rozlewając wodę po
całej podłodze. Odtańczył kilka taktów, rozchlapując wodę naokoło.
- Czas na numer dnia, panie i panowie.
Kosztowało go to nieco więcej czasu i
wysiłku, lecz już po chwili woda na podłodze zamarzła, tworząc połyskującą w
świetle żarówki taflę. Temperatura w pomieszczeniu momentalnie spadła, a
on ślizgał się niczym mały dzieciak, próbując przy tym odtworzyć choreografię
na śliskim podłożu.
Nagle muzyka ucichła nieco.
- Zapomniałeś zamknąć tylne drzwi, Gene
Kelly. Jak zwykle.
Przy radiu, z ręką na pokrętle, stał jego
najlepszy przyjaciel, Federico. Znali się od lat i byli praktycznie jak bracia.
Federico miał wszystko, czego brakowało Luisowi. Jak na przykład zdrowy
rozsądek. Teraz uśmiechał się, lecz w jego uśmiechu, poza rozbawieniem, było
także coś, co można było odszyfrować jako przygana za nadmiar lekkomyślności.
- Nie spostrzeżesz się jak przyjadą, żeby
robić na tobie jakieś eksperymenty.
- Nie przesadzaj... – mruknął Luis z lekkim
uśmiechem, ale jednocześnie przeszedł go dziwny dreszcz, który miał bardzo mało
wspólnego z panującą w sklepie temperaturą. Ta zaraz podniosła się, gdy tylko
wykonał ruch ręką i woda zmieniła stan skupienia z powrotem na ciekły. Uniosła
się nad ziemią i już po chwili w całości znajdowała się z powrotem w wiadrze.
Federico wiedział o krysztale, o
dziwacznych mocach Luisa też dowiedział się jako pierwszy. Robiły na nim
piorunujące wrażenie za każdym razem gdy widział ich próbkę i to prawdopodobnie
nie miało się zmienić. Nie miał pojęcia co to oznaczało dla jego przyjaciela,
ale obawiał się, że nic dobrego. Może jak w tych filmach fantasy miał zostać
obrońcą Ziemi? Wybrańcem? W takim razie naprawdę nic dobrego. Ani dla Luisa,
ani dla Ziemi. A może był odpowiedzią na modlitwy ludzi z rejonów, w których brakowało
pitnej wody?
- Idziesz do Esmeraldy? – zapytał, z góry
znając odpowiedź.
- Idę, idę. Tylko pozamykam – odparł Luis i
krzątał się jeszcze przez moment po sklepie, dopilnowując by wszystko było jak
należy. Zgasił wszystkie światła, zamknął wszystkie zamki i wraz z Federico
wyszedł na skąpaną w promieniach zachodzącego słońca ulicę.
- Gdyby stary Rodriguez wiedział co po
godzinach robisz w jego sklepie... – Federico spojrzał kątem oka na
przyjaciela. Ten wzruszył tylko ramionami.
- Przecież by mnie nie wywalił.
- Skąd. Sprzedałby cię do cyrku.
Luis uśmiechną się na wyobrażenie samego siebie wśród
akrobatów, połykaczy ognia, magików, kobiet z brodą i innych dziwaków.
Pasowałby do nich jak ulał.
Kilka minut później dotarli do celu. La
Esmeralda to bar w centrum, jedna z niewielu atrakcji w ich małym miasteczku.
Największe oblężeni lokal notował w dni, kiedy odbywały się rozgrywki
futbolowe, tutejsi byli zwariowani na jego punkcie. Czasem organizowano karaoke
albo inne imprezy cykliczne, najczęściej jednak ludzie zbierali się tam, by po
prostu spotkać się ze znajomymi,odpocząć po pracy i zrelaksować się. Zawsze
można było znaleźć partnera do rozmowy, do gry w karty albo rzutki. Większość
ludzi się znało, choćby przelotnie.
Luis lubił pełną życzliwości atmosferę
która tam panowała. Lubił spotykać ludzi i wysłuchiwać ich historii. Lubił mieć
miejsce, poza domem, w którym zawsze powita się go z uśmiechem.
Nie inaczej było tym razem, choć tym razem
wybrali stolik w rogu sali, nieco odizolowany od reszty gości. Wnętrze
urządzone było w klasycznym stylu, dominowało drewno i zieleń. W powietrzu
unosiła się łagodna, gitarowa muzyka i ledwo wyczuwalny zapach dymu
papierosowego.
Choć wszystko wydawało się być takie samo,
Luis czuł, że przestało mu to wszystko wystarczać. Peru było pięknym, gorącym
krajem, jego ojczyzną. Tu była jego rodzina i przyjaciele, tu było wszystko co
kochał. Od jakiegoś czasu jednak, a dokładnie od pamiętnego dnia na plaży,
dusił się w tym miejscu. Dziwny głos w jego głowie popędzał go. Udaj się na
wschód, powtarzał. Dokąd konkretnie? Nie miał pojęcia, a z każdym dniem
głos przybierał na intensywności.
Tylko czasem, bardzo rzadko, pozwalał sobie
na myśl o tym, że chciał to zrobić. Chciał stąd wyjechać, chciał przemierzyć
ocean, chciał odkryć tę tajemnicę. Pragnienie to tłumione było przez poczucie
obowiązku i miłość, którą żywił do swojej rodziny. Potrzebowały go, a więc nie
mógł tak po prostu zostawić matki i sióstr samych.
Nie do końca zdawał sobie sprawę, że
decyzja została podjęta za niego.
- Muszę jechać – powiedział do Federico,
niespodziewanie dla samego siebie. Przyjaciel popatrzył na niego bez
przekonania. – Jeśli tego nie zrobię... Nie mogę tego nie zrobić, jakkolwiek
bezsensownie to dla ciebie brzmi.
Przez chwilę panowała cisza. Nie patrzyli
na siebie: obaj wzrok wbity mieli w swoje szklanki.
- Dokąd?
Luis potarł skronie i pokręcił głową.
Spojrzał na przyjaciela.
- Nie wiem.
Znowu cisza. Federico pokręcił głową z
niedowierzaniem i rozparł się na swoim krześle. Jego usta wygięły się w pełnym
zniecierpliwienia uśmiechu.
- Słyszysz sam siebie? Głos w głowie? –
Pochylił się nad stolikiem. – Może i powinieneś jechać, ale do psychiatryka.
Chcesz rzucić wszystko? A jeśli to nieprawda?
- Federico, nieprawda? – powtórzył
natarczywym szeptem. – A to?
Szklanka z wodą zakołysała się pod wpływem
gwałtownego ruchu cieczy. Federico wciąż nie wyglądała na przekonanego, ale
najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że to przegrana sprawa. Nie miał zamiaru
jednak poddać się bez walki.
- Próbuję być głosem rozsądku! Nie możesz
oczekiwać, że na wieść, że rzucasz wszystko i wyjeżdżasz, sam nie wiedząc ani
gdzie, ani po co, będę ci życzył szczęśliwej podróży!
Westchnął ciężko.
- To kiedy wyjeżdżamy?
To proste pytanie zupełnie zbiło Luisa z
tropu. Zaskoczenie dosłownie odjęło mu mowę.
- Nie sądziłeś chyba, że pojedziesz tam
sam. Gdziekolwiek jest to tam.
Nie wiedział co powiedzieć. Po prostu wstał
i uściskał go serdecznie. Czuł się niewypowiedzianie lepiej z myślą, że będzie
miał przy sobie kogoś tak mu drogiego. Kogoś, dzięki komu wychodził obronną
ręką z każdych kłopotów. Cokolwiek się stanie, razem dadzą sobie radę.
Najgorsza część wciąż jednak była przed
nim.
Ledwo wszedł tego wieczora do domu, a
poczuł jak coś łapie go za nogę. Nie patrząc w dół, ze zmęczeniem zmierzwił
dziewczynce włosy.
- Gdzie Carla? – zapytał przyciszonym
głosem i wziął siostrę na ręce. Potarła piąstkami oczy.
- Śpi – mruknęła sennie.
- Ty też już powinnaś – odparł i zaniósł ją
do pokoju. Delikatnie położył w łóżku i przykrył kołdrą. Pocałował ją w czoło i
wyszedł. Nie minęła nawet minuta jak usłyszał, że obie śpią w najlepsze.
Wszedł do kuchni, a matka podniosła wzrok
znad książki i odchyliła lekko do tyłu głowę, a on, przechodząc obok, ucałował
ją w policzek.
- Jesteś głodny? – zapytała. Odsunął
krzesło i usiadł na przeciwko niej.
- Nie bardzo. Chcę o czymś z tobą
porozmawiać.
Odłożyła książkę i popatrzyła na niego z
zainteresowaniem. Wiedziała o jego zdolnościach, musiałaby być ślepa, by ich
nie zauważyć. Nie wiedziała jednak o głosie i o pragnieniu, by wyruszyć w
podróż. Opowiedział jej o wszystkim ze szczegółami, niczego bardziej nie chcąc
niż tego, by zrozumiała. Z początku zaskoczona, słuchała go bez słowa, a jej
mina była nieodgadniona.
- Jedź – powiedziała, gdy skończył. – Tylko
uważaj na siebie.
- Ale...
Uciszyła go delikatnym gestem.
- Za wiele pozwoliłam ci dla siebie
poświęcić. Wystarczy tego. Damy sobie radę – zapewniła, po czym zamyśliła się
na moment. – Już dawno powinnam była tak powiedzieć.
Pokręcił energicznie głową i złapał ją za
rękę.
- Nie chcę was zostawiać.
Uśmiechnęła się i przykryła drugą dłonią
jego dłoń.
- Ja też nie chcę, żebyś nas zostawiał. Ale
jesteś już dorosły i nie mogę cię dłużej zatrzymywać.
Na chwilę wyszła z kuchni, by po chwili
wrócić z małym pudełkiem w ręku. Wyjęła z niego niewielki plik banknotów i
podała mu.
- Weź to.
Pokręcił głową.
- Nie mogę...
Położyła pieniądze na stole i posunęła w
jego kierunku.
- Odkładałam na twoje studia, ale wygląda
na to, że teraz przydadzą ci się bardziej. To twoje pieniądze, możesz zrobić z
nimi co zechcesz.
Jeszcze przez chwilę się wahał, lecz w
końcu przyjął je. Czuł, że wzruszenie chwyta go za gardło. Wstał i objął ją.
Był jej wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobiła.
- Dziękuję.
Dzień wyjazdu był jednym z najgorszych w
jego życiu, a pożegnanie z matką i siostrami najtrudniejszym zadaniem, jakiemu
musiał kiedykolwiek sprostać. Patrzenie na zapłakane twarze sióstr sprawiało,
że jego serce kurczyło się z żalu. Naprawdę mało zabrakło, żeby zmienił
zdanie i został z nimi na zawsze.
- Kiedy wrócisz? – dopytywała Felicia,
kiedy klęczał na peronie by być z nimi obiema twarzą w twarz.
- Niedługo – zapewnił, starając się ze
wszystkich sił by nie pokazać im, że kłamie. Nie wiedział za ile wróci,
właściwie to nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek wróci. Starał się jednak nie
dopuszczać do siebie tak czarnych myśli.
- Nie chcę żebyś jechał – mruknęła Carla,
dłubiąc bucikiem w betonowym podłożu.
- Muszę, kochanie. Ale niedługo wrócę,
obiecuję.
- Chcę jechać z tobą – zawołała Felicia
zarzucając mu rączki za szyję. Przycisnął ją do siebie i ucałował w policzek.
Carla nie chciała być gorsza od siostry i przytuliła się do niego z prawej
strony.
- Nie mogę was zabrać – powiedział,
ostatkami sił próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie chciał, żeby
widziały jak płacze. – Przywiozę wam piękne prezenty.
- Obiecujesz?
- Tak.
- I niedługo wrócisz?
- Tak.
Wciąż niechętnie, ale puściły go. Spojrzał
na matkę, która co chwila dyskretnie przecierała oczy chusteczką, starając się
robić dobrą minę do złej gry. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jego obietnice
mogły okazać się nic niewarte. Uścisnął ją po raz ostatni. Czuła, że miała
problemy, by wypuścić z objęć.
- Kocham cię, mamo – szepnął jej na ucho.
W końcu rozstali się z bólem serca i
nadzieją, że przyjdzie czas, kiedy znowu wszystko będzie jak dawniej.
Luis szedł peronem z opuszczoną głową,
kiedy usłyszał za sobą ciepły, kobiecy głos wypowiadający jego imię. Głos, który
rozpoznałby na końcu świata, pośród tysiąca podobnych. Odwrócił się i zobaczył
przed sobą dziewczynę, która wciąż czasem podstępem wkradała się do jego snów.
Jego dawną miłość. Carmen Martinez Garcia.
Gęste, czarne włosy spięła w niedbałego
koka, a błyszczące, ciemne oczy okalała firanka rzęs. Błękitna sukienka
delikatnie otulała jej ciało. Nie wiedział jak to możliwe, ale wyglądała
jeszcze piękniej niż wtedy, gdy ostatni raz ją widział.
- Słyszałam, że wyjeżdżasz. Nie pożegnałeś
się – rzuciła z wyrzutem.
- Pożegnałem się jakiś czas temu.
Puściła tę uwagę mimo uszu.
- Federico zabronił mi przychodzić –
poskarżyła się i wydęła usta niczym mała dziewczynka.
- A jednak tu jesteś. Zawsze robiłaś to co
chciałaś. – Uśmiechnęła się słysząc tę uwagę.
Nie wiedział dlaczego przyszła i nie
oczekiwał odpowiedzi na to pytanie.
Chciał jej powiedzieć o tym, jak bardzo za
nią tęsknił, każdego dnia. Pragnął znów poczuć smak jej ust. Chciał znowu
poczuć jak to jest być z nią i nie przejmować się niczym. Była boginią jego
prywatnej zguby. Uwielbiał ją i nienawidził. Siała zniszczenie i rozpalała
zmysły. Rozsądek podpowiadał mu, że nic dobrego go z nią nie czeka, lecz jego
serce było zdecydowanie głośniejsze niż rozsądek. Na jedno jej skinienie
porzuciłby swoją misję. To ona była jego przeznaczeniem.
- Luis! Przegapimy pociąg! – usłyszał
dochodzący z daleka głos Federico, który wyrwał go z zamyślenia. Zwrócił
się do Carmen, uśmiechając się krzywo. – Co tu robisz?
- Ja również się cieszę, że cię widzę.
- Daj nam moment.
Przewrócił oczami, ale odszedł.
To takie w jego stylu. Zapomniał już, jak
bardzo go skrzywdziła. Nie miała żadnych skrupułów żeby go zdradzać i
wykorzystywać. Nie był bez winy, ale nie zasługiwał na tak podłe traktowanie.
Tymczasem on wciąż ją idealizował, w swojej naiwności gotów znów zostać ofiarą
jej manipulacji.
- Gdzie jedziesz? Po co? To do ciebie nie
podobne, Luis. Znam cię.
Poczuł, że dłużej już nie wytrzyma. Chwycił
ją za ramiona i złożył na jej ustach gorący pocałunek. Nie wiedział dlaczego to
zrobił, zwykły impuls, poryw chwili. Może i wyszło melodramatycznie, ale było
warto.
- Do zobaczenia.
Zarzucił plecak na ramię i odszedł do
pociągu, zostawiając nieco zbaraniałą dziewczynę na peronie. W przedziale
czekał na niego Federico. Nie wyglądał na przesadnie szczęśliwego, a i
rozanielona mina Luisa nie poprawiła mu humoru.
- Niech diabli wezmą z powrotem do siebie
tę kobietę. I ciebie przy okazji! Owinęła sobie ciebie wokół paluszka w pięć
sekund.
Luis padł na siedzenie, na twarzy wciąż
błąkał mu sie uśmiech.
- Zostawiła cię – przypomniał mu ostro
przyjaciel. Te dwa słowa podziałały na niego jak zimny prysznic. Uśmiech
zniknął z jego twarzy.
- A jednak przyszła – zauważył.
- Bo to ciekawska suka. Nie przestaje
węszyć.
- Nie mów tak o niej.
W odpowiedzi mruknął pod nosem coś, czego
Luis nie dosłyszał. Pociąg ruszył, zabierając ich coraz dalej od miejsca, gdzie
było wszystko co znali i co miało w ich życiu znaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz