sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 1



- Nie zapomnij wyłączyć światła na zapleczu!
- Tajest, panie Rodriguez!
Luis wymachiwał mopem, ledwo muskając powierzchnię podłogi. Wyczekiwał momentu, w którym drzwi  zamknął się z charakterystycznym zgrzytnięciem. Podbiegł do okna wychodzącego na ulicę i wyjrzał za oddalającą się sylwetką starszawego mężczyzny, właściciela sklepu i bardzo marudnego człowieka. Przekręcił zamek w drzwiach i tabliczkę, tak by pokazywała ewentualnym spóźnialskim klientom, że w tym sklepie nie zostaną już dziś obsłużeni. Zasunął żaluzje i pogłosił radio. Wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał pierwsze takty słynnego ‘Singing in the rain’. Idealna synchronizacja.
Jeden jego ruch ręką i woda w wiadrze zakotłowała, tworząc swoisty mini-sztorm. Przez chwilę wpatrywał się w to zjawisko jak zahipnotyzowany. Nie wiedział, skąd wzięły się te dziwne zdolności. No dobrze, doskonale wiedział. Niezwykły kryształ, który stopił się z jego ciałem trzy lata temu, kryształ który skrzętnie ukrywał pod skórzanym paskiem zegarka. To on pozwalał mu na manipulowanie żywiołem. Mógł robić z wodą co mu się żywnie podobało. Kopnął w wiadro, rozlewając wodę po całej podłodze. Odtańczył kilka taktów, rozchlapując wodę naokoło.
- Czas na numer dnia, panie i panowie.
Kosztowało go to nieco więcej czasu i wysiłku, lecz już po chwili woda na podłodze zamarzła, tworząc połyskującą w świetle żarówki taflę. Temperatura w pomieszczeniu  momentalnie spadła, a on ślizgał się niczym mały dzieciak, próbując przy tym odtworzyć choreografię na śliskim podłożu.
Nagle muzyka ucichła nieco.
- Zapomniałeś zamknąć tylne drzwi, Gene Kelly. Jak zwykle.
Przy radiu, z ręką na pokrętle, stał jego najlepszy przyjaciel, Federico. Znali się od lat i byli praktycznie jak bracia. Federico miał wszystko, czego brakowało Luisowi. Jak na przykład zdrowy rozsądek. Teraz uśmiechał się, lecz w jego uśmiechu, poza rozbawieniem, było także coś, co można było odszyfrować jako przygana za nadmiar lekkomyślności.
- Nie spostrzeżesz się jak przyjadą, żeby robić na tobie jakieś eksperymenty.
- Nie przesadzaj... – mruknął Luis z lekkim uśmiechem, ale jednocześnie przeszedł go dziwny dreszcz, który miał bardzo mało wspólnego z panującą w sklepie temperaturą. Ta zaraz podniosła się, gdy tylko wykonał ruch ręką i woda zmieniła stan skupienia z powrotem na ciekły. Uniosła się nad ziemią i już po chwili w całości znajdowała się z powrotem w wiadrze.
Federico wiedział o krysztale, o dziwacznych mocach Luisa też dowiedział się jako pierwszy. Robiły na nim piorunujące wrażenie za każdym razem gdy widział ich próbkę i to prawdopodobnie nie miało się zmienić. Nie miał pojęcia co to oznaczało dla jego przyjaciela, ale obawiał się, że nic dobrego. Może jak w tych filmach fantasy miał zostać obrońcą Ziemi? Wybrańcem? W takim razie naprawdę nic dobrego. Ani dla Luisa, ani dla Ziemi. A może był odpowiedzią na modlitwy ludzi z rejonów, w których brakowało pitnej wody?
- Idziesz do Esmeraldy? – zapytał, z góry znając odpowiedź.
- Idę, idę. Tylko pozamykam – odparł Luis i krzątał się jeszcze przez moment po sklepie, dopilnowując by wszystko było jak należy. Zgasił wszystkie światła, zamknął wszystkie zamki i wraz z Federico wyszedł na skąpaną w promieniach zachodzącego słońca ulicę.
- Gdyby stary Rodriguez wiedział co po godzinach robisz w jego sklepie... – Federico spojrzał kątem oka na przyjaciela. Ten wzruszył tylko ramionami.
- Przecież by mnie nie wywalił.
- Skąd. Sprzedałby cię do cyrku.
Luis uśmiechną się na wyobrażenie samego siebie wśród akrobatów, połykaczy ognia, magików, kobiet z brodą i innych dziwaków. Pasowałby do nich jak ulał.
Kilka minut później dotarli do celu. La Esmeralda to bar w centrum, jedna z niewielu atrakcji w ich małym miasteczku. Największe oblężeni lokal notował w dni, kiedy odbywały się rozgrywki futbolowe, tutejsi byli zwariowani na jego punkcie. Czasem organizowano karaoke albo inne imprezy cykliczne, najczęściej jednak ludzie zbierali się tam, by po prostu spotkać się ze znajomymi,odpocząć po pracy i zrelaksować się. Zawsze można było znaleźć partnera do rozmowy, do gry w karty albo rzutki. Większość ludzi się znało, choćby przelotnie.
Luis lubił pełną życzliwości atmosferę która tam panowała. Lubił spotykać ludzi i wysłuchiwać ich historii. Lubił mieć miejsce, poza domem, w którym zawsze powita się go z uśmiechem.
Nie inaczej było tym razem, choć tym razem wybrali stolik w rogu sali, nieco odizolowany od reszty gości. Wnętrze urządzone było w klasycznym stylu, dominowało drewno i zieleń. W powietrzu unosiła się łagodna, gitarowa muzyka i ledwo wyczuwalny zapach dymu papierosowego.
Choć wszystko wydawało się być takie samo, Luis czuł, że przestało mu to wszystko wystarczać. Peru było pięknym, gorącym krajem, jego ojczyzną. Tu była jego rodzina i przyjaciele, tu było wszystko co kochał. Od jakiegoś czasu jednak, a dokładnie od pamiętnego dnia na plaży, dusił się w tym miejscu. Dziwny głos w jego głowie popędzał go. Udaj się na wschód, powtarzał. Dokąd konkretnie? Nie miał pojęcia, a z każdym dniem głos przybierał na intensywności.
Tylko czasem, bardzo rzadko, pozwalał sobie na myśl o tym, że chciał to zrobić. Chciał stąd wyjechać, chciał przemierzyć ocean, chciał odkryć tę tajemnicę. Pragnienie to tłumione było przez poczucie obowiązku i miłość, którą żywił do swojej rodziny. Potrzebowały go, a więc nie mógł tak po prostu zostawić matki i sióstr samych.
Nie do końca zdawał sobie sprawę, że decyzja została podjęta za niego.
- Muszę jechać – powiedział do Federico, niespodziewanie dla samego siebie. Przyjaciel popatrzył na niego bez przekonania. – Jeśli tego nie zrobię... Nie mogę tego nie zrobić, jakkolwiek bezsensownie to dla ciebie brzmi.
Przez chwilę panowała cisza. Nie patrzyli na siebie: obaj wzrok wbity mieli w swoje szklanki.
- Dokąd?
Luis potarł skronie i pokręcił głową. Spojrzał na przyjaciela.
- Nie wiem.
Znowu cisza. Federico pokręcił głową z niedowierzaniem i rozparł się na swoim krześle. Jego usta wygięły się w pełnym zniecierpliwienia uśmiechu.
- Słyszysz sam siebie? Głos w głowie? – Pochylił się nad stolikiem. – Może i powinieneś jechać, ale do psychiatryka. Chcesz rzucić wszystko? A jeśli to nieprawda?
- Federico, nieprawda? – powtórzył natarczywym szeptem. – A to?
Szklanka z wodą zakołysała się pod wpływem gwałtownego ruchu cieczy. Federico wciąż nie wyglądała na przekonanego, ale najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że to przegrana sprawa. Nie miał zamiaru jednak poddać się bez walki.
- Próbuję być głosem rozsądku! Nie możesz oczekiwać, że na wieść, że rzucasz wszystko i wyjeżdżasz, sam nie wiedząc ani gdzie, ani po co, będę ci życzył szczęśliwej podróży!
Westchnął ciężko.
- To kiedy wyjeżdżamy?
To proste pytanie zupełnie zbiło Luisa z tropu. Zaskoczenie dosłownie odjęło mu mowę.
- Nie sądziłeś chyba, że pojedziesz tam sam. Gdziekolwiek jest to tam.
Nie wiedział co powiedzieć. Po prostu wstał i uściskał go serdecznie. Czuł się niewypowiedzianie lepiej z myślą, że będzie miał przy sobie kogoś tak mu drogiego. Kogoś, dzięki komu wychodził obronną ręką z każdych kłopotów. Cokolwiek się stanie, razem dadzą sobie radę.
Najgorsza część wciąż jednak była przed nim.
Ledwo wszedł tego wieczora do domu, a poczuł jak coś łapie go za nogę. Nie patrząc w dół, ze zmęczeniem zmierzwił dziewczynce włosy.
- Gdzie Carla? – zapytał przyciszonym głosem i wziął siostrę na ręce. Potarła piąstkami oczy.
- Śpi – mruknęła sennie.
- Ty też już powinnaś – odparł i zaniósł ją do pokoju. Delikatnie położył w łóżku i przykrył kołdrą. Pocałował ją w czoło i wyszedł. Nie minęła nawet minuta jak usłyszał, że obie śpią w najlepsze.
Wszedł do kuchni, a matka podniosła wzrok znad książki i odchyliła lekko do tyłu głowę, a on, przechodząc obok, ucałował ją w policzek. 
- Jesteś głodny? – zapytała. Odsunął krzesło i usiadł na przeciwko niej.
- Nie bardzo. Chcę o czymś z tobą porozmawiać.
Odłożyła książkę i popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Wiedziała o jego zdolnościach, musiałaby być ślepa, by ich nie zauważyć. Nie wiedziała jednak o głosie i o pragnieniu, by wyruszyć w podróż. Opowiedział jej o wszystkim ze szczegółami, niczego bardziej nie chcąc niż tego, by zrozumiała. Z początku zaskoczona, słuchała go bez słowa, a jej mina była nieodgadniona.
- Jedź – powiedziała, gdy skończył. – Tylko uważaj na siebie.
- Ale...
Uciszyła go delikatnym gestem.
- Za wiele pozwoliłam ci dla siebie poświęcić. Wystarczy tego. Damy sobie radę – zapewniła, po czym zamyśliła się na moment. – Już dawno powinnam była tak powiedzieć.
Pokręcił energicznie głową i złapał ją za rękę.
- Nie chcę was zostawiać.
Uśmiechnęła się i przykryła drugą dłonią jego dłoń.
- Ja też nie chcę, żebyś nas zostawiał. Ale jesteś już dorosły i nie mogę cię dłużej zatrzymywać.
Na chwilę wyszła z kuchni, by po chwili wrócić z małym pudełkiem w ręku. Wyjęła z niego niewielki plik banknotów i podała mu.
- Weź to.
Pokręcił głową.
- Nie mogę...
Położyła pieniądze na stole i posunęła w jego kierunku.
- Odkładałam na twoje studia, ale wygląda na to, że teraz przydadzą ci się bardziej. To twoje pieniądze, możesz zrobić z nimi co zechcesz.
Jeszcze przez chwilę się wahał, lecz w końcu przyjął je. Czuł, że wzruszenie chwyta go za gardło. Wstał i objął ją. Był jej wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobiła.
- Dziękuję.

Dzień wyjazdu był jednym z najgorszych w jego życiu, a pożegnanie z matką i siostrami najtrudniejszym zadaniem, jakiemu musiał kiedykolwiek sprostać. Patrzenie na zapłakane twarze sióstr sprawiało, że jego serce kurczyło się  z żalu. Naprawdę mało zabrakło, żeby zmienił zdanie i został z nimi na zawsze.
- Kiedy wrócisz? – dopytywała Felicia, kiedy klęczał na peronie by być z nimi obiema twarzą w twarz.
- Niedługo – zapewnił, starając się ze wszystkich sił by nie pokazać im, że kłamie. Nie wiedział za ile wróci, właściwie to nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek wróci. Starał się jednak nie dopuszczać do siebie tak czarnych myśli.
- Nie chcę żebyś jechał – mruknęła Carla, dłubiąc bucikiem w betonowym podłożu.
- Muszę, kochanie. Ale niedługo wrócę, obiecuję.
- Chcę jechać z tobą – zawołała Felicia zarzucając mu rączki za szyję. Przycisnął ją do siebie i ucałował w policzek. Carla nie chciała być gorsza od siostry i przytuliła się do niego z prawej strony.
- Nie mogę was zabrać – powiedział, ostatkami sił próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie chciał, żeby widziały jak płacze. – Przywiozę wam piękne prezenty.
- Obiecujesz?
- Tak.
- I niedługo wrócisz?
- Tak.
Wciąż niechętnie, ale puściły go. Spojrzał na matkę, która co chwila dyskretnie przecierała oczy chusteczką, starając się robić dobrą minę do złej gry. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jego obietnice mogły okazać się nic niewarte. Uścisnął ją po raz ostatni. Czuła, że miała problemy, by wypuścić z objęć.
- Kocham cię, mamo – szepnął jej na ucho.
W końcu rozstali się z bólem serca i nadzieją, że przyjdzie czas, kiedy znowu wszystko będzie jak dawniej.
Luis szedł peronem z opuszczoną głową, kiedy usłyszał za sobą ciepły, kobiecy głos wypowiadający jego imię. Głos, który rozpoznałby na końcu świata, pośród tysiąca podobnych. Odwrócił się i zobaczył przed sobą dziewczynę, która wciąż czasem podstępem wkradała się do jego snów. Jego dawną miłość. Carmen Martinez Garcia.
Gęste, czarne włosy spięła w niedbałego koka, a błyszczące, ciemne oczy okalała firanka rzęs. Błękitna sukienka delikatnie otulała jej ciało. Nie wiedział jak to możliwe, ale wyglądała jeszcze piękniej niż wtedy, gdy ostatni raz ją widział.
- Słyszałam, że wyjeżdżasz. Nie pożegnałeś się – rzuciła z wyrzutem.
- Pożegnałem się jakiś czas temu.
Puściła tę uwagę mimo uszu.
- Federico zabronił mi przychodzić – poskarżyła się i wydęła usta niczym mała dziewczynka.
- A jednak tu jesteś. Zawsze robiłaś to co chciałaś. – Uśmiechnęła się słysząc tę uwagę.
Nie wiedział dlaczego przyszła i nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie.
Chciał jej powiedzieć o tym, jak bardzo za nią tęsknił, każdego dnia. Pragnął znów poczuć smak jej ust. Chciał znowu poczuć jak to jest być z nią i nie przejmować się niczym. Była boginią jego prywatnej zguby. Uwielbiał ją i nienawidził. Siała zniszczenie i rozpalała zmysły. Rozsądek podpowiadał mu, że nic dobrego go z nią nie czeka, lecz jego serce było zdecydowanie głośniejsze niż rozsądek. Na jedno jej skinienie porzuciłby swoją misję. To ona była jego przeznaczeniem.
- Luis! Przegapimy pociąg! – usłyszał dochodzący z daleka głos Federico, który wyrwał go z zamyślenia.  Zwrócił się do Carmen, uśmiechając się krzywo. –  Co tu robisz?
- Ja również się cieszę, że cię widzę.
- Daj nam moment.
Przewrócił oczami, ale odszedł.
To takie w jego stylu. Zapomniał już, jak bardzo go skrzywdziła. Nie miała żadnych skrupułów żeby go zdradzać i wykorzystywać. Nie był bez winy, ale nie zasługiwał na tak podłe traktowanie. Tymczasem on wciąż ją idealizował, w swojej naiwności gotów znów zostać ofiarą jej manipulacji.
- Gdzie jedziesz? Po co? To do ciebie nie podobne, Luis. Znam cię.
Poczuł, że dłużej już nie wytrzyma. Chwycił ją za ramiona i złożył na jej ustach gorący pocałunek. Nie wiedział dlaczego to zrobił, zwykły impuls, poryw chwili. Może i wyszło melodramatycznie, ale było warto.
- Do zobaczenia.
Zarzucił plecak na ramię i odszedł do pociągu, zostawiając nieco zbaraniałą dziewczynę na peronie. W przedziale czekał na niego Federico. Nie wyglądał na przesadnie szczęśliwego, a i rozanielona mina Luisa nie poprawiła mu humoru.
- Niech diabli wezmą z powrotem do siebie tę kobietę. I ciebie przy okazji! Owinęła sobie ciebie wokół paluszka w pięć sekund.
Luis padł na siedzenie, na twarzy wciąż błąkał mu sie uśmiech.
- Zostawiła cię – przypomniał mu ostro przyjaciel. Te dwa słowa podziałały na niego jak zimny prysznic. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- A jednak przyszła – zauważył.
- Bo to ciekawska suka. Nie przestaje węszyć.
- Nie mów tak o niej.
W odpowiedzi mruknął pod nosem coś, czego Luis nie dosłyszał. Pociąg ruszył, zabierając ich coraz dalej od miejsca, gdzie było wszystko co znali i co miało w ich życiu znaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz